Dziennik francuski
21-31 Maja
21 maja
Ach ten nasz język! Jak się nim posługiwać do opisu świata? Najprostsza jest wyliczanka rzeczy. Proszę bardzo: chłodno, trawa, plastykowy stolik, faceci rozmawiający po włosku, obok opustoszałe stoliki, biała filiżanka, książka Stasiuka, Saleve, auta na parkingu za trawnikiem, samoloty startujące regularnie, słup wysokiego napięcia i stary laptop. To się znajduje teraz dookoła mnie, powiedzmy w przedniej półsferze. Ale jak chodzi o wyliczanki rzeczy powinno się przytaczać takich mistrzów jak Zygmunt Haupt, Bruno Shultz czy Stasiuk właśnie. U nich wyliczanka przybiera formę podobną do pierwotnej, nieukształtowanej materii z której dopiero rodzi się jakiś porządek, ale wobec wiecznotrwałości substancji nie ma on i tak żadnego znaczenia.
Druga opcja naszego figlarnego języka, powszechnie obecnie uznawana za standard, prawdopodobnie z braku innych, jasno wypowiedzianych możliwości, polega na wybraniu dowolnej pary pojęć-przeciwieństw. Weźmy: jedność i wielość, reprodukcja i oryginał, kobiecość i męskość. Oto nasz ludzki pomysł: użyć słów które mają przeciwieństwa i taką dychotomię zastosować do całego świata. Pstryk i oto dzieli się świat na obszary pojedyńcze i mnogie, jasne i ciemne, żywe i martwe. Rekurencja jest dozwolona tylko w bardzo ograniczonym zakresie, czyli jak już coś podzielimy na pojedyńcze i mnogie a potem każdą połowę na męskie i żeńskie to potem lepiej powiedzieć stop, zatrzymać się bo inaczej cały świat ulegnie chaotycznej atomizacji która pokazuje ograniczenie naszej metody. Zbiór wszystkich możliwych wilokrotnych podziałów dychotomicznych jest większy niż sam Wszechświat w całej swej nieskończoności. To już lepiej użyć wyliczanki rzeczy.
A co jeśli jakieś pojęcie nie ma przeciwieństwa? Po prostu tworzy się je. Język pozwala na wszystko. Zresztą ten proces jest już zakończony, nie umiem jakoś sobie wyobrazić pojęcia które nie ma przeciwieństwa. Ale zauważmy że istnieją dwa rodzaje przeciwieństw: te mające umocowanie w istnieniu i te polegające na nieistnieniu. Pierwszy rodzaj: ciepło-zimno, materia-antymateria, góra-dół, głupota-mądrość, cząstka-fala. Drugi rodzaj: Kosmos-Nieistnienie świadomość-nieświadomość, światło-ciemność, puste-pełne. Ten drugi rodzaj jest bardziej podejrzany niż ten pierwszy. Ale oba wydają się dość naiwne.
Dualizm prowadzi do paradoksów które pokazują jego słabość obnażając w ten sposób słabość języka jako narzędzia poznania. Te paradoksy są natury religijnej czy filozoficznej ale znajdujemy je też w zwyłej fizyce, na przykład falo-cząstki. Umysł zmęczony dualizmem szuka pierwotnej jedności. Tej niezróżnicowanej, którą racjonaly umysł natychmiast nazwie prymitywną. Ale to ona właśnie drzemie u podstaw i początków wszystkiego.
Inne pomysły na uporządkowanie świata polegają na wyborze jednego, centralnego pojęcia (np. "interfejs" z 7-go marca). Ale te porządki z góry skazują się na niepełność i najczęściej nie pretendują do roli Systemu. (Chyba że religia i Bóg.)
Jak widać język sprawia zawód. Dlatego skłaniamy się w końcu do czegoś, co pozwala o języku zapomnieć. Wiekszość ludzi wie z osobistego doświadczenia że całe sfery rzeczywistości są poza-językowe, poza-pojęciowe. Najprostsze doświadczenia o tym mówią: alkohol, seks, miłość. Słowa się kończą. Ale czy kończy się poznanie?
I tutaj od razu dwie uwagi przychodzą do głowy. Pierwsza to literatura i poezja, które używają języka w sposób nieuporządkowany, nie podlegający żadnemu z opisywanych wyżej schematów i przez to może zbliżają się do rzyeczywistości często bardziej niż systematyczna i logiczna filozofia.
Druga uwaga dotyczy zjawiska opisanego w "Nieznośnej lekkości bytu" Kundery. Dla Tomasza seks był jak "rozrywanie powłoki świata" a więc miał w sobie aspekt poznawania rzeczywistości. I dla mężczyzn rzeczywiście seks miewa takie znaczenie - poznawania poprzez inną osobę, kobietę. Dla kobiet chyba kontak cielesny jest bardziej emocjonaly, bardziej umocowany w tym świecie, mniej ma wspólnego z poznaniem, więcej z tworzeniem więzi emocjonalnej.
Natomiast w Biblii, w samej Biblii sformułowanie "poznawać kobietę" ma drugie, seksualne znaczenie. Starożytni wiedzieli o czym piszą. Byli bliżej czasów kiedy pojęcia i świadomość dopiero się rodziły. I oni już zauważyli że język ma dwa bieguny. Lem [1] nazywa je "sprawczym" i "rozumiejącym". Jeśli słowo staje się ciałem to mamy do czynienia ze sprawczym biegunem języka. Może nawet komuś w biblijnych czasach przyszło do głowy że aby stworzyć formę, nawet taką jak ciało człowieka, potrzeba informacji - a więc języka. Rodzący się i dojrzewający człowiek to obraz tego jak informacja zapisana językiem DNA zmienia się w żywe ciało. Jakże to inne niż informacja o tym że jakiś kolejny polityk oskarżony jest o łapownictwo. To daje nam tylko do zrozumienia (biegun "rozumiejący") że statystycznie politycy są ludźmi nieuczciwymi..
To spostrzeżenie o mocy sprawczej języka jest bardzo cenną zdobyczą w dziejach cywilizacji. Podkreślam że nie chodzi o to, iż wszystko można opisać, ale o to, że formy będące podstawą życia i świadomości rodzą się z informacji - niech to będzie informacja samoorganizująca się, ale może to też być informacja w książce, informacja która sprawi że coś zrozumiemy i zmienimy w jakiś sposób nasze życie.
Chociaż idę za daleko i mieszam pojęcia. Ze "sprawczym" biegunem języka mamy do czyniena gdy język niczego nie wyjaśnia, gdy jest po prostu opisem metody działania, algorytmem, instrukcją. Przy pomocy języka "sprawczego" nic zrozumieć nie można. Nie jest to jego celem. Opisuje on jak obsługiwać kuchenkę mikrofalową ale nie wyjaśnia co to są mikrofale ani w jaki sposób prowadzą one do podgrzania potrawy.
Biegunowi "sprawczemu" języka wszelka abstrakcja jest obca.
23 maja
Jeden z celników na małej, obskurnej stacyjce Geneve Eaux-Vives, kazał mi wyjąć ręce z kieszeni. Dobrą chwilę sprawdzali mój paszport zanim wreszcie pozwolili wyjść na szwajcarską ulicę. Mieli psa, właściwie wyrośniętego szczeniaka, owczarka niemieckiego. Na koniec powiedzieli mi po kolei 'merci' jakby chcieli zatrzeć złe wrażenie spowodowane przedłużoną kontrolą. Nie czekałem na tramwaj - poszedłem piechotą. Nad Lac Leman zrobiłem zdjęcia. Spostrzegłem że wzrosły ceny trolejbusów na lotnisko. W dziesiątce patrzyła się na mnie 40-to letnia murzynka. Patrzyła z niepokojącą intnsywnością. Samolot do Warszawy był spóźniony. Czekałem w kafejce a przy stoliku obok hałasowała grupa rosyjskich mężczyzn w średnim wieku. Jeden z nich miał wielki, wiszący brzuch. Co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Wreszcie samolot przyleciał. Pasażerowie wysiadali. Mały, zgrabny embraer, w którym więcej jest miejsc przy oknach niż tych pośrodku. Polecieliśmy. Wznoszenie skończyliśmy nad Niemcami. Samolot oddał się atmosferze, podobnie do wędrownego ptaka, który na okres swej podróży należy do żywiołu powietrza. Stewardesy były z tych starszych, okropnie umalowanych. Świetnie znały swoją robotę. Na dole były chmury. Trzy razy kapitan anonsował strefe turbulencji, ale nie trzęsło zbyt silnie. Krótko po zachodzie Słońca lądowaliśmy w Warszawie. Deszcz i o pięć stopni chłodniej. Samolot do Krakowa miałem za 10 minut. Pobiegłem na krajowy. Pani w uniformie zapytała tylko 'do Krakowa?'. 'Tak' - krzyknąłem. 'A skąd, z Istambułu?'. 'Nie, z Genewy'. Przeprowadziła mnie przez kontrolę poza kolejką. Autobusu już nie było ale za chwilę podjechał następny, pusty. Jechałem sam - ostatni pasażer samolotu do Krakowa. Na odchodnym kiwnąłem kierowcy. Samolot był pełny. Wziąłem 'Rzeczpospolitą' aby lot minął jak najszybciej. Kilkunastoletni chłopak siedzący w fotelu przede mną przerzucił swoją kurtkę nonszalancko przez fotel tak że kaptur wisiał mi przed oczami. Pomyślałem że nie lubię ludzi którzy nie zwracają uwagi na innych. Gdy wylądowaliśmy wstał zbyt wcześnie i długo czekał. Miał czerwone, plastykowe buty sportowe. Potem się okazało że samolot ma wyjście tylko z tyłu. Małolat obracając się zmiął pod nosem krótkie "kurwa mać". Pośród tych wszystkich facetów w krawatach i garniturach wyglądał jak osiedlowy dresiarz. Podróżował z 50-cio letnią kobietą, prawdopodobnie matką. W Balicach nie padało. Wyszedłem przed terminal. Miałem 50 złoty, co mogło nie wystarczyć na taksówkę. Zresztą chciałem się przejechać autobusem. Stał 192. Próbowałem kupić bilet u kierowcy. Był bardzo uprzejmy ale nie miał wydać. Pytałem pasażerów. Nikt. Zabawne, mieć w kieszeni kilkdziesiąt euro, trochę franków szwajcarskich w bilonie, 50 złoty i nie móc kupić biletu za 2.90. W końcu jakiś niedbale ubrany mężczyzna po 40-tce z sumiasty wąsem a la Marszałek powiedział: "nie mam rozmienić ale proszę sobie wziąć" i podał mi garść drobnych. Wybrałem ile mi było potrzeba. Kupiłem bilet czując wdzieczność to tamtego człowieka, który intensywnie deliberował z jakąś swoją znajomą. Wysiadłem na Piłsudskiego pod "Kacprem". Ciągnąłem tą cholerną walizkę na kółkach. Nagle zabaczyłem dwuzłotówkę leżącą na chodniku. Było to niemal dokładnie tyle, ile wcześniej brakowało mi do biletu. Pomyślałem że te 2 złote są nie dla mnie ale po to żeby komuś pomóc.
Nosiłem te dwa złote w kieszeni przez wiele następnych dni. Czekałem na okazję w której mógłbym przy ich pomocy wyratować kogoś z drobnej opresji. Nie było to proste. Trudno odwdzięczyć się zwykłym ludziom.
Dlaczego piszę te drobne, niedbałe, niepełne i nieprecyzyjne obserwacje dnia? Po to żeby nie pisać o tym co działo się zanim przyjechałem na stacyjkę Geneve Eaux-Vives. Wtedy, gdy ważyły się koleje mojego życia.
25 maja
Przypomniało mi się. Pierwsze dni liceum, za oknami błyskotliwy wrzesień. Ktoś wpadł na głupi pomysł: zatkał spływy umywalek i puścił wodę. Na przerwie staliśmy w grupie patrząc na kałużę na korytarzu szkolnego budynku. Po drugiej stronie zdenerwowani nauczyciele i woźny. Chcieli abyśmy pomogli wycierać wodę szmatą. Nikt z nas się nie poczuwał żeby ruszyć pierwszy, zwłaszcza że byłoby to jakby częściowo wzięcie winy na siebie. Nauczyciele byli jakby bezradni wobec takiego zbiorowego oporu uczniów. Nie znali nas jeszcze z nazwisk, nie mogli po prostu zawołać pojedyńczej osoby. W tym momencie kolega, wyszedł, wziął szmatę i po prostu zaczął wycierać tą podłogę. Tym prostym czynem odróżnił się od wszystkich pozostałych, pokazał że ma gdzieś jeśli będą uważać go za frajera i że ma swoje zasady, silniejsze niż nasz zbiorowy konformizm.
Zaimponował mi wtedy cholernie. Do dziś to pamiętam. Pamiętam jego spokój. On sam po miesiącu wyjechał do Niemiec. Z rodziną. Od tego czasu go nie widziałem, nie wiem co robi ani gdzie mieszka.
26 maja
Bywa że losy szlachetnych ludzi są probierzem jakości epoki w której przyszło im żyć. Przymierzam znajomych do obecnej epoki i wychodzi że tym szlachetniejszym żyje się raczej podle. Tym ogólnie rzecz biorąc mniej szlachetnym żyje się lepiej. Sukces odnoszą ci, którzy potrafią 'się ustawić', którzy potrafią bezwstydnie brać pieniądze nie pracując na nie... Nie goni za nimi żadna zła fama. Może kilka osób wie z kim ma do czynienia, ale to nie przeszkadza 'ustawiaczom' w robieniu kariery.
Zjawisko występuje w większości firm i zakładów gdzie są zależności miedzy szefami i pracownikami, gdzie jest przestrzeń na robienie kariery. Ostoją normalności pozostaje drobny biznes, gdy jest się szefem samemu sobie i tylko się kombinuje jak tu nie dać się oszukać państwu i nie płacić niebotycznych podatków. Prawdopodobnie nie docenia się roli wolnego, drobnego biznesu w kształtowaniu morale społeczeństwa.
27 maja
Zasada Macha zawsze mnie fascynowała. Siły bezwładności, codzienne doświadczenie każdego człowieka, każdego pasażera jakiegokolwiek środka transportu, i jednocześnie dowód związku naszych ciał z całą resztą Wszechświata.
W szkole uczą że siła bezwładności jest pozorna. Że nie jest faktyczną siłą, że tylko nam się wydaje bo nie ma obiektu który by oddziaływał. A tymczasem proste doświadczenie myślowe: wyobraźmy sobie kroplę wirującą w kompletnie pustym Wszechświecie. Będzie się ona spłaszczać pod wpływem sił odśrodkowych czy nie? Tak? A skąd wiadomo że ona wiruje i względem czego? A więc nie?
Już Newton musiał się nad tym zastanawiać. W końcu załatwił sprawę swoim "bezwzględnym układem odniesienia" związanym z gwiazdami, które w owych czasach uważano za nieruchome.
W latach 1880-tych Ernst Mach [2] zaproponował, w pewnym sensie, fizyczne uzasadnienie dla Newtonowskiego bezwzględnego układu odniesienia. Wysunął on hipotezę że siła bezwładności powodowana jest materię Wszechświata, a dokładniej że osie wirowania żyroskopów są pociągane przez "średni" ruch materii we Wszechświecie.
Koniec XIX wieku to były osobliwe czasy. Artykuły fizyczne w większości były po niemiecku. Kwestie które poruszano były tak ważkie że dyskusje toczą się do dzisiaj. Zasada Macha to chyba jedyna dziedzina fizyki gdzie we współczesnych artykułach spotkać można odnośniki do prac z końca XIX wieku.
A więc dyskusje toczą się do dzisiaj. Swoją propozycje wysunął Einstein [3], którego Ogólna Teoria Względności dostarczyła mechanizmu, dzięki któremu hipoteza Macha faktycznie może być realizowana przez przyrodę. Obecne prace pokazują że Mach prawdopodobnie miał dobrą intuicję, bowiem zakładając standardowy model kosmologiczny i obliczając w nim równanie Einsteina dostaje się zjawisko zwane grawitomagnetyzmem które odpowiedzialne jest za siły bezwładności. Nawet wysyła się satelity (Gravity Probe B) które badają słuszność zasady Macha.
Granice poznania, granice fizyki, granice języka. Bardzo humanistyczna część fizyki.
28 maja
Chiny - wielki temat dla współczesności. Wiara Zachodu w moc narodów płynącą z poszanowania praw jednostki zostaje ponownie zachwiana. Ponownie, bowiem robił to skutecznie Związek Sowiecki, głosząc i realizując prymat kolektywizmu przed indywidualizmem. Tym razem budzi się kolejny gigant, Chiny, gdzie oprócz oficjalnej doktryny komunistycznej istnieje silna tradycja klanowa, gdzie poświęcanie się dla klanu nie jest niczym niezwykłym od dwu tysięcy lat.
Ale niezauważalnie, wraz ze wzrostem komercjalizacji wszelkich przejawów życia, w gruncie rzeczy waga jednostki w Zachodnim świecie też się zmniejszyła. Główną rolą jednostki stało się bycie klientem, a rzeczywistych władców świata ekonomii, wielkie koncerny przemysłowe, pojedyńczy klient nie interesuje. Interesuje ich statystyczne zachowanie tysięcy klientów. W ten sposób klient staje sie podobny do obywatela państwa komunistycznego, który jako jednostka nie liczy się. Chiny, stosujące 'komunistyczny kapitalizm', są osobliwą formą w której nic nie znaczący pojedyńczy obywatel łączy się z równie nieistotnym pojedyńczym klientem.
Oczywiście koncepcja ważności kolektywu i nieliczenia się z jednostką jest stara jak świat, starsza niż prymat praw jednostki nad prawami kolektywu. Ale Zachód spędził stulecia wykształcając postawę odębną. Począwszy od demokracji Greckich, poprzez rewolucję francuską, aż po dzisiejsze demokracje medialne, w których znowuż rządzi opinia publiczna (tudzież specjaliści od socjotechniki) ze wszystkimi jej niskimi upodobaniami a nie jednostka.
Ludzie Zachodu boją się Chin. Niezrozumiała mentalność, przepowiednie Nostradamusa o wschodnim zagrożeniu, rosnąca potęga militarna i gospodarcza, niesamowity rozwój technologiczny, powiedzenie Napoleona o tym że lepiej nie budzić uśpionego giganta... No i Chińska diaspora, trzymająca się razem, wspierająca się, bogata, stawiająca na wykształcenie.
Niektórzy, zwłaszcza Francuzi, zdają się nie dostrzegać chińskiej potęgi. Lekceważą ją uważając że chińska produkcja jest efektem głównie inwestycji zachodniego kapitału i że jeśli inwestorzy się wycofają to z potęgi Chin nic nie zostanie. Czy na pewno? Jakoś nie zauważają że to Chińczycy są właścicielami wielu firm w Ameryce a słynna sieć telefonów vodafone należy do bogacza z Signapuru.
Czy równowaga zostanie zachwiana? Czy Chiny przewrócą Świat do góry nogami i staną na jego nowym szczycie? Właściwie obecna sytuacja nie niesie ze sobą nic, co nie byłoby już wcześniej znane: klanowość i ubogość społeczeństwa sprawiająca że ludzie są zdecydowani na wszystko, pracują ponad siły, walczą o przetrwanie i nie pozwalają sobie na zbyt wiele "życia dla siebie". Terror, niszczenie wolnej myśli. Gigantyczne miasta w których są wielkie zarobki, gdzie powoli pojawia się Jednostka i dekadencja z tym związana. Można wnioskować że Chiny spowolnią i w końcu rozsypią się, jak tyle potęg przed nimi.
Rozmawiałem kiedyś z Tajwańską Chinką, koleżanką Jess. Dziewczyna urodzona we Włoszech, wykształcona, młoda... Pytałem która kultura bardziej ją pociąga: chińska czy Zachodnia. Nie wahała się ani chwili: Zachodnia. Tutaj czuje się swobodnie, tutaj może dyskutować z innymi ludźmi, tutaj może żyć. To by potwierdzało tezę, że tam gdzie ekonomia stoi dobrze i ludziom dobrze się powodzi, automatycznie przejmują oni model Zachodni, z dominacją praw jednostki. Model ten szybko prowadzi do pewnej degeneracji ekonomii polegającej na braku rąk do pracy. Wymagania ludzi żyjących w dobrobycie co do charakteru wykonywanej pracy rosną. Potrzeba siły roboczej z uboższych państw. Potem ekonomia się do tych uboższych państw przenosi i cykl się powtarza. Czy tak samo będzie z Chinami, Indiami, Światem Arabskim? A potem, za 100 lat może z Afryką? Kto wtedy będzie grał rolę państwa ubogiego? Czy rozwój technologii wpłynie na zmianę tego obrazka? A może kultura Chińska wyłamie się z tego modelu, zaskoczy nas...?
Trzeba mieć nadzieję że Zachód dostrzeże i zrozumie iż dobrobyt należy dozować umiarkowanie bo istnieją narody zniszczone dobrobytem i swobodami jednostki. Może pojawi się jakaś nowa koncepcja społeczeństwa?
A tymczasem znajdujemy się w tej zadziwiającej sytuacji, kiedy w większości kupujemy towary wyprodukowane przez ludzi o których mentalności nie mamy pojęcia. Są oni niemalże jak inny gatunek, rządzący się innymi prawami, innymi wartościami. Prowadzi to do śmiesznych sytuacji mających swe źródło w niezrozumieniu potrzeb, niezrozumieniu estetyki. A przecież dotąd większość przedmiotów była produkowana przez rzemieślników i robotników z kręgu naszej kultury. W tych rzeczach tkwił inny duch.
29 maja
Kiedy czyta się np. "Tekturowy samolot" Stasiuka to nagle jasne się staje, że nie interesują nas tak naprawdę pieniądze i wyniki światowej gospodarki. To zabawa kilku panów w drogich garniturach! Prawdziwa rzeczywistość to dzień i noc, deszcz i rzeka, światło i góra. I facet w kanjpie. Wszystko, czego trwanie i powolną ewolucję liczy się w setkach, tysiącach, milionach lat. "W końcu fundamentem świata nigdy nie były czyny, ale jednynie zwykłe, najzwyklejsze istnienie" [4].
Na Okęciu powstaje dodatkowy terminal. Wielkie kafary wbijają głęboko w ziemię metalowe słupy, które przebijają delikatne osady czwartorzędu i piaski podwarszawskie. Głównie piaski. Dziwne to spotkanie nowego, metalowego szpikulca z miękkością i rozkładem osadów przed - historycznych.
30 maja
Podstawą wszelkiego działania jest chyba beznamiętne i zmęczone "trzeba to zrobić". Bo w pewnym wieku nie ma się już żadnych złudzeń co do celowości jakichkolwiek działań. A jednocześnie owo "trzeba to zrobić" jest twarde i zdeterminowane. Wiadomo że cokolwiek robimy nie ma głębszego sensu. Jedynym sposobem nadania znaczenia działaniom jest bycie zdyscyplinowanym i wymagającym. Zdecydowanym dojść do końca. Ostateczna siła która napędza człowieka do działania być może nie ma przyczyny ani celu. Inaczej mówiąc jest celem samym w sobie. Jest w tym coś spoza ludzkiej kultury, spoza człowieczeństwa. To jest jak interesująca gra. Iść do końca i zobaczyć co tam jest. Na kraniec świata, albo przepić wszystkie pieniądze, postawić wszystko na jedną kartę... Strata ostateczna.
Nocna szychta. Nie cierpię nocnych szycht. Wiązka T7 na PS-ie. Koło 4 nad ranem, wśród szumiących maszyn, nie wiesz już czy śpisz czy czuwasz. Patrzysz na control room i wzrok jest niepewny. Kontury przedmiotów zacierają się mimo ostrego światła świetlówek. Niedługo będzie 24 godziny jak nie spałeś. Nad Moskwą już świt. Modlisz się w duchu żeby glob wirował trochę szybciej. Żeby obszar bladego porannego światła dotarł już do długości geograficznej Twojego labu. Ale kiedy dotrze nawet tego nie zauważysz zamknięty w swoim podziemiu.
Myślisz o różnych rzeczach które normalnie nie przychodzą ci do głowy. Oniryczne obrazy w głowie wymykają się spod kontroli dziennego rozumu. Pika leniwie licznik radiacji. Sprawdzasz histogramy kontrolne. Wszystko działa. Pozwalasz chińczykowi który ma z Tobą szychtę robić wszystkie wpisy do logbooka, choć nie ufasz jego doświadczeniu. Chwilę zastanawiasz się nad jego nieokreślonym wiekiem. Nie masz pojęcia czy jest młodszy czy starszy od ciebie. Pracowicie czyta manual do Geanta 4. Od 3 godzin. Właśnie znowu uruchmiła się jakaś pompa która przepompowuje wodę niewiadomego pochodzenia. Podłoga drży a hałas wdziera się do środka mózgu. Monotonny jak ta noc. Gdy za parę minut pompa się wyłączy, wyda ci się że nie była taka głośna. I tak będzie do rana. Wszędzie ostrzegawczo migają znaki "uwaga promieniowanie".
[1] Stanisław Lem, "Summa technologiae", rozdział "Inżynieria językowa" [2] Ernst Mach, Die Mechanik in Ihrer Entwicklung: Historisch-Kritisch Dargestellt, Leipzig (1. Auflage 1883, 7., verbesserte und vermehrte Auflage 1912) [3] A. Einstein, Ann. Physik, 55, 214 (1918) [4] A. Stasiuk, "Tekturowy samolot"
Copyright Mariusz Sapinski 2001-2005