Dziennik francuski
9-16 Czerwca

9 czerwca

  Zasada antropiczna. Żeby ją zrozumieć trzeba uważnie przeczytać dwa zdania:

  • Fakt że Wszechświat jest izotropowy jest konsekwencją naszej egzystencji.
  • Fakt że obserwujemy Wszechświat izotropowy jest konsekwencją naszej egzystencji.
  •   Pierwsze jest przekłamaniem zasady antropicznej, drugie jest samą jej esencją.

      W sensie nie zawężonym do geografi Kopernik nie miał racji. Żyjemy w bardzo wyróżnionym 'miejscu' Wszechświata, tak nieprawdopodobnym że łatwo dopatrzeć się w nim ingerencji boskiej. Stałe fizyczne są akurat takie jak trzeba i zmiana niektórych z nich o milionową część procenta sprawiłaby że życie stałoby się niemożliwe. Po prostu przestałyby istnieć atomy, planety pozapadałyby się w sobie albo gwiazdy nigdy by nie powstały.

      Tam, gdzie roli obserwatora nie da się pominąć, fizyka ociera się o jakiś absolut i zaczyna tańczyć tango z filozofią. A więc mechanika kwantowa, która omawia sam proces obserwacji i zauważa że nie ma obserwacji która nie zakłóciłaby układu obserwowanego. Wyniesienie każdej informacji z układu fizycznego zmienia tenże układ, bo informacja bez nośnika fizycznego nie istnieje (nawet jeśli mamy skłonność tak przypuszczać w dobie internetu). Obserwator czegoś się dowiaduje, ale ta informacja już nie jest aktualna. Albo jest aktualna ale bardzo niedokładna. Suma pewności i dokładności jest skończona i albo wybieramy jedno albo drugie.

      Zasada antropiczna to konstantacja faktu że może istnieją różne wszechświaty równoległe, ale prawa fizyczne nie pozwalają na istnienie w nich obserwatorów, a więc nie ma nikogo kto skonstantował by ich egzystencję, a więc czy istnieją tak na prawdę? Czy istnieje świat nie-obserwowany? Czy, kiedy zamkniemy oczy, wszystko jest nadal na swoim miejscu?

      Przypomniała mi się instalacja którą kiedyś widziałem w muzeum sztuki współczesnej w Sete. Był to rodzaj wielkiego zegara z bardzo wolno poruszającą się wskazówką. Obiegnięcie tarczy zajmowało jej chyba tydzień. A więc ruch wskazówki był praktycznie niedostrzegalny. Co więcej, gdyby spędzić tam godziny nadal to nie dostrzegłoby się nic, bowiem zegar zaopatrzony był w czujnik podczerwieni który go wyłączał gdy ktoś przebywał w jego pobliżu. Innymi słowy zegar działał tylko wtedy, gdy nikt na niego nie patrzył. W skali zegara czy nawet samej planety, istnienie oczywiście nie zależy od faktu obserwacji. Ale w skali całego Wszechświata?

      Ile rzeczy dzieje się na świecie tylko wtedy, gdy nie ma obserwatora? A może nic się nie dzieje? A może funkcjonuje wszystko co POTENCJALNIE może zostać zaobserwowane.

      A gdyby tak potraktować zasadę antropiczną jako definicję obserwatora? Definicję nas samych. Może jesteśmy tą częścią Wszechświata która nadaje mu właściwość istnienia? I tutaj wszystko staje na głowie i znowu jesteśmy w centrum.

      Bo to jest początek świadomości. Któryś człowiek odważył się wykorzystać umysł do czegoś więcej niż zdobywanie pożywienia i obrona przed niebezpieczeństwami. Odważył się wykorzystać dla niego samego, dla samej, czystej, bezinteresownej obserwacji. To było zapierające dech w piersiach przeżycie które znajduje swoje odzwierciedlenie na przykład w Dhammapadzie, która może nie jest bardzo starą księgą (I wiek p.n.e., ale nauki pochodzą z V wieku p.n.e... ciekawe: żydowska Tora też pochodzi z V wieku p.n.e., widać był to ważny moment dla ludzkiej świadomości) ale odwołuje się do tego pradawnego spostrzeżenia i używa w miarę jasnego języka. Trochę żałuję że Biblia nie ekploatuje więcej tego tematu 'czystego umysłu', że raczej się skupia na moralności.

      W każdym razie uważam że wiele Świętych Ksiąg wyrosło na pierwotnym doświadczeniu 'czystego umysłu'. To doświadczenie było tak silne, że 'umysł' był postrzegany jako coś oddzielnego od ciała. Zależnego, ale oddzielonego. Ponadto wydawało się wtedy oczywiste i naturalne że musi istnieć umysł poza człowiekiem, że muszą istnieć bogowie. Bowiem cały wszechświat nie może istnieć bez Umysłu, a nasz ludzki umysł jest zbyt młody, słaby i chwiejny aby zapewnić istnienie Wszystkiego. Taka była starożytna wersja zasady antropicznej.

      Wracam w XXI wiek i czytam o współczesnych Kosmogoniach. Niektóre obserwacje sugerują że rzeczywistość nie jest "obiektywna" w sensie że jest ściśle związana z faktem istnienia inteligentnych obserwatorów. Obserwator nadaje Światu właściwość istnienia (zasada antropiczna) a potem, gdy chce dobrze to istnienie zdefiniować (pomierzyć, określić), okazuje się że dociera do granicy poznania rzeczywistości, granicy wytyczonej samym faktem istnienia obserwatora. Obserwacja stwarza aktorów i widzów, widzów którzy się alienują, którym się wydaje że istnieją poza Wszechświatem... ale czy w ogóle jest możliwe istnienie poza Wszechświatem? Nie. Czy więc możliwe jest obserwowanie całego Wszechświata? Czy można być jednocześnie widzem i aktorem?

      Stawia nas to na bardzo specjalnej pozycji we Wszechświecie. Jesteśmy jego częścią a jednocześnie jesteśmy czymś osobnym.

    10 czerwca

      Żadko kto zdaje sobie z tego sprawę, ale badacze twierdzą że Słowianie to najbardziej zróżnicowana grupa etniczna w Europie. Mamy najwięcej odmian jęzkyków, najwięcej różnych genów. Nie bardzo wiadomo skąd przyszliśmy... indoeurpejczycy. Gdzieś pod skórą nosimy troszkę inny sposób spostrzegania świata, troszkę inną rzeczywistość niż Zachód - który stworzył większą część tej cywilizacji. Słowian nie tak do końca interesuje tworzenie czegoś co przetrwa, czegoś co jest perfekcyjne, nie-naturalne... nie widzimy tak wyraźnie granicy między naturą a sztucznością. Nie dowierzamy Nauce i Umysłowi. Czujemy że jest coś poza tym.

      Cóż, zarzucają nam brak indywidualizmu, który sami wymyślili. Indywidualizmu będącego religią Zachodu. Plac Comedy pełny ludzi wyrażających swoją Indywidualność: strojem, gestem, słowem... Narzuca się spostrzeżenie że są oni w swej wybujałej indywidualności zupełnie nieindywidualni. Za to ten obrazek który widziałem w Polsce ostatniej zimy: brudna i szara Dąbrowa Górnicza, szarzy ludzie, nie-indywidualna masa, a tu nagle pojawia się chłopak na rowerze jadący bez wysiłku na tylnym kole, sprawnie omijający płachty śniegu. Przejeżdżał w ten sposób przez przejścia dla pieszych, spokojnie, bez wysiłku. To było coś! To była indywidualność która musiała się wybić w społeczeństwie mocno zkonformizowanym. Indywidualność stontaniczna w przeciwieństwie do indywidualności automatycznej.

      Wracając do Zachodu: ten ich wybujały indywidualizm doprowadził poniekąd do powstania tak wielu wytworów kultury i nauki, że są z tego dumni i niosą "oświaty kaganek". Rezultaty tego oświecenia to na przykład koniec naturalnej równowagi w Kenii, zanieczyszczenie środowiska, globalizm likwidujący naturalną siłę systemów ekonomicznych niektórych krajów (Argentyna), nierównowaga która z Europy rozprzestrzeniła się na cały Świat i dotknęła każdą cywilizację.

      W nas jest jakiś opór przeciwko temu, opór przeciwko wyćwiczonej błyskotliwości, pociąg do egzystencji bardziej roślinnej. Ale koniec końców i nas pociąga glazura i politura, miasta i olśniewanie innych. Tylko my się tego jeszcze trochę wstydzimy.

      Ale może pewnego dnia powinniśmy wstać i powiedzieć tym wszystkim dumnym anglikom i francuzom, skrupulatnym niemcom, wszędobylskim amerykanom i japończykom - zobaczcie, zobaczcie co robicie! Wasz bezmyślny postęp niszczy tą planetę, zakłóca jej równowagę, zmienia ją w chaotycznym, niewiadomym kierunku. Inteligencja, dążenie do zmian, nieunikniona konsumpcja, zaawansowana technologia w waszym wydaniu są złe! Są tylko jedną stroną medalu.

    11 czerwca

      Widziałem dziewczynę płaczącą na przystanku autobusowym. Rozmawiała przez telefon komórkowy. Ktoś mówił jej coś, czego nie chciała słyszeć.

      Kilka dni temu rozmawiałem z Lindsy, koleżaną Jess. Lindsy wydała mi się literacką antytezą tej nieznajmomej, płaczącej do telefonu. Liberalna, zadowolona z siebie 25-cio latka (właśnie miała urodziny), mocno przy kości (ach ta angielska kuchnia), lubiąca młodszych od siebie chłopców ("I like getting them to my level"). Zwiedziła kawał świata (pracowała na przykład dla Amnesty International w Indiach) i dawała sobie prawo wyrażania niezachwianych opinii o tym Świecie i oczywiście miała swój program naprawy. Cóż z tego skoro z uśmiechem samozadowolenia na ustach mówiła wyświechatnymi hasłami rodem z broszurek partii zielonych albo wyzwolonych feministek. "Freud był psychicznie chory, zostało to dowiedzone", "planeta jest przeludniona, trzeba edukować ludzi jak używać prezerwatyw", "AIDS w Afryce to wina papieża bo on zabrania używania prezerwatyw"... Płasko, nisko, bez odrobiny własnej refleksji, często nie do końca na temat (nie zawsze hasło zapamiętane akurat pasuje do tematu rozmowy).

      Testy inteligencji wykazały u niej IQ równe 145. Po prostu Mensa.

      Wnioski. Podróże nie zawsze kształcą, czasami dają efekt wręcz odwrotny bo dają poczucie doświadczenia ludziom którzy przywieźli z nich tylko standardowe umysłowe "pocztówki", będące odbiciem zastosowania zachodnich standardów do niezachodnich krajów. Ludzie ci nie umieją patrzeć na jakiś kraj otwarcie i bez uprzedzeń, chcą w nim koniecznie widzieć "Europę 50,100,200 lat temu". Wysokie IQ nie świadczy o zdolności do prawdziwego, krytycznego myślenia, tj. myślenia poddającego nieustannym testom prawdy już raz ustalone.

      Happy birthday Lindsy. Umrzesz w raju nie skosztowawszy jabłka z zakazanego drzewa wątpliwości i refleksji. Sprawny system socjalny bogatego państwa pomoże Ci przeżyć to życie w samozadowoleniu i pewnie nie zdejmiesz różowych okularów (wbrew pozorom, twoje okulary są jak najbardziej różowe!) przez następne 25 lat.

      Lubię wierzyć że ludzie w moim kraju nie są tak naiwni jak niektorzy ludzie na Zachodzie. Przecież mamy za sobą lata doświadczeń z serii zatytułowanej "telewizja kłamie", lata czytania między wierszami artykułów w gazetach... Nie było nam jeszcze tak dobrze abyśmy mogli pozwolić sobie na łatwe pouczanie innych.

      Jest jeszcze inny wymiar całej sprawy. Porównując Lindsy i Zosię dostrzegam wspólne opinie i schematy myślenia, owoc podobnej, zachodniej indoktrynacji (w Stanach zwanej "political corectness"). A jednak Lindsy jest płaska i nieciekawa a Zosia... pełna paradoksów, sprzecznych myśli i uczuć. Z Zosią można rozmawiać godzinami.

      Kto za tą indoktrynację odpowiada? Kto w wolnych krajach Zachodu narzuca ludziom jednolite poglądy na różne kwestie? Kto kształtuje opinie społeczeństw? Nie ma przecież politycznych reżimów we Francji, Stanach, Niemczech... nie ma Kościoła który byłby niepodważalnym autorytetem. Ale natura nie znosi próżni i ktoś tą próżnię wypełnia. Ktoś o tyle niebezpieczny że ukryty i nienazwany, szara eminencja, szef stacji telewizyjnych, kardynał Richelieu wielkich międzynarodowych koncernów.

    13 czerwca

      Czasami pozwalam sobie wspominać przeszłość w szczególny sposób. Zabawa polega na tym żeby przypominać sobie pojedyńcze chwile, momenty, oddalone od siebie w czasie. Ta prędkość przemieszczania się w czasie oszołamia. A więc:

    zima, siedzenie w Pauzie po wernisażu, za oknem śnieg w środku dziwny spokój, długie ciemne palce pani A...

    jechanie z dziadkiem na wozie przez wilgotny las, drogą pełną błota, koła wozu co chwila zanurzające się w smolistych kałużach...

    znowu Zosia w zimowy, krystaliczny poranek w swoim rosyjskim kożuszku, biała mgiełka oddechów unosząca się w powietrzu, myśl żeby to sfotografować...

    noc na francuskiej plaży, zimny wiatr i wielki, przyjacielski czarny pies który za wszelką cene chciał wejść do namiotu...

    nudna, duszna niedziela w pewnym galicyjskim miasteczku i to przemożone uczucie że chce się być gdzie indziej...

    polana Przysłop w Gorcach, koniec października, śnieg pokrywający mokrą ziemię i mój ciężki plecak, śnieg wciskający się do oczu i widok przyjaciół z którymi umówiłem się w tym miejscu...

    przyjazna, bliska gleba w górach, pod jesiennym niebem... tak łatwo było na niej usiąść, przycupnąć, upaść na nią, przeczesać dłonią jej suche, trawiaste włosy...

    magiczny okrąg, amfiteatr z betonowych bloków, zielona, młoda trawa wymykająca się ze szczelin i ta pierwsze podniecająca samodzielna myśl, że może rzeczywistość jest ambiwalentna...

    tancerka jazzowa na koncercie Colemanna o twarzy o rysach jak sprzed tysiącleci, z pierwotnej afrykańskiej dżungli... jej długie ręce wijące się w rytm muzyki...

    ta smutna francuska nastolatka w Awinionie, której Rysiek zaplatał warkoczyki za darmo, bo nie miała pieniędzy...

    sposób w jaki automatyczny, miękki, kobiecy głos montpelliereńskiego tramwaju wymawiał słowo "Corum"...

    i tak dalej...

      Pamięć drzemiąca na dnie oka wydaje się nieskończona. Ale czy tak jest na pewno? Byłem kiedyś na Piątej Alei i kiedy usiłuję sobie przypomnieć tamten spacer żadne obrazy nie nadchodzą z pamięci. Było gorąco, zimne przeciągi dochodziły z uchylonych drzwi sklepów zaopatrzonych w jakieś potężne klimatyzacje. Pamiętam że piłem kawę na Piątej Alei, bo ktoś mi powiedział jak to wspaniale jest wypić kawę tam. Ale nie pamiętam miejsca. Z drugiej strony, choć minęło już kilka lat, jestem prawie pewien że gdybym tam wrócił to rozpoznałbym. Co więc tak właściwie zostało w mojej pamięci? Nie obraz, bo nie mogę go przywołać. Wrażenia innego rodzaju (upał, przeciągi, słońce - tak) oraz coś, co sprawiłoby że przypomniałbym sobie gdybym wrócił. Co to jest, owe coś?

    14 czerwca

      Istnieje taki rodzaj fotografii który opowiada o tym momencie kiedy wzrok i umysł stają się jednym i zwracają się w kierunku Pierwotnego. Pierwotnej myśli. Pierwotność ma dużo wspólnego z patrzeniem. Wydaje mi się że pierwsza myśl człowieka na Ziemi przypominała bardziej "świadome spojrzenie" niż to, co teraz nazywamy myślą. Bo pierwsza myśl była przed językiem. Pierwsza myśl to było stwierdzenie istnienia form - przedmiotów dookoła nas.

      Mętne to, ale może ma sens.

    15 czerwca

      Rozdawanie pieniędzy biednym paradoksalnie zwiększa biedę. Nadmiernie rozwinięte systemy socjalne prowadzą do atomizacji społeczeństwa, zmniejszenia roli rodziny, egoizmu. We wszystkim należy odnaleźć złoty środek.

      Jest pewien aspekt rozwoju technologicznego który przychodzi do głowy gdy obserwuję JB: chowanie się za gadżetami. JB zamiast kolegów ma laptopy, aparaty cyfrowe, świetne stereo. Siedzi w marnym pokoiku wynajętym za 200 euro i otacza się swoim mikrokosmosem. Jeśli pojmujemy roboty jako kogoś kto zastępuje ludzi to swego rodzaju "roboty" zastąpiły powiązania społeczne i aktywność kulturalną dla milionów młodych ludzi w krajach rozwiniętych.

      JB i jemu podobni najchętniej zamieszkaliby w małych mieszkaniach które po wejściu mówiłyby im "dobry wieczór", "poczta dla Ciebie", "jedna osoba dzwoniła dziś przez domofon, oto jej zdjęcie", "zgodnie z rozkładem odkurzyłem dzisiaj podłogę ale do pojemnika dostały się jakieś duże metalowe obiekty, czy zechciałbyś sprawdzić co to jest?". Automatyczna, martwa służba... Ersatz czyjejś obecności.

      Takim smutnym ersatzem może też być kochanka na jedną noc, pies lub kot domowy, wiecznie grające radio, wiecznie urządzane barbecue. Zależy jakie się ma życie.

    16 czerwca

      "Dojrzenie w przelocie" to jedna z podstawowych form kontaktów międzyludzkich w przestrzeniach dużych miast. Rozbudza wyobraźnię, karmi tą całą sferę złudzeń i marzeń, piękną ale będącą w opozycji do poznania dogłębnego, prawdziwego. A potem to już wszystko po kolei: reklama, moda, stwarzanie siebie... Ubiór i sposób bycia staje się formą wyrazu i chodzi o to żeby była to forma jak najintensywniejsza, aby w jak najkrótszym czasie przekazać jak najwięcej wrażeń - informacji o sobie. Mieszkańcy wielkich miast mają aktorstwo we krwi, bo codziennie występują na scenie zwanej ulicą wobec publiki tysięcy anonimowych widzów. I niektórzy bardzo dbają aby dobrze wejść w swoje, jakże autentyczne, role.

      Obserwowanie i bycie obserwowanym, aktorstwo a świadomość oraz także historia świata i historia patrzenia są ze sobą ściśle powiązane.

      W tym kontekście zastanawiam się nad tym co powiedział Marek: że czasami wolałby być przedmiotem, kamieniem, że są aspekty kondycji ludzkiej które go zawstydzają i poniżają.

      A może powiedział to w innym zaskakującym kontekście, w kontekście relacji międzyludzkich, w których jest silniejsza i słabsza strona i ta słabsza strona sama siebie robi słabsza z tego powodu że jest... zakochana! Bowiem Marek się zakochał. Zakochał się ... w Jess! Tylko że Jess chyba jeszcze nic nie wie.


    Copyright Mariusz Sapinski 2001-2007