Dziennik francuski
24-31 lipca
24 lipca
Wernisaż wystawy Tomka P. Duszno do niemożliwości, Słońce nie świeci zza chmur, siedzimy na zewnątrz na krzesłach bezładnie rozrzuconych wzdłuż muru kamienicy. Przed nami ogrodzenie synagogi Tempel. Popijamy krupnik. Pijany, brodaty, brudny i bezzębny facet zaczepia wszystkich po kolei. Znają go tutaj i nic sobie z niego nie robią. Jest "nieszkodliwy".
Dwu Rosjan przygrywa na gitarach. Jeden ma włosy na żelu, wypucowane lakierki i białe skarpetki. Potem się zbierają. Przed nami ogrodzenie synagogi Tempel. Zdjęcia cyfrowe, nie-czarno-białe, płaskie, bez przestrzeni - całkowite zaprzecznie, kpina, żart z własnej twórczości, oto co się trzyma Tomka. Małe zdjęcia. Duszno i niemrawo, mało ludzi. Ktoś wyciąga Olympusa-cyfrówkę, ktoś robi zdjęcia, Tomek żartuje że w fotoszopie dorobi się ludzi żeby wyglądało że na wernisaż przyszły tłumy. Niemrawo. Towarzystwo się zna na wylot. Niewiele mówi, bo nic do powiedzenia nie zostało poza żartem a na żarty za duszno. "Świetnie się razem bawimy" - mówi Mikołaj - sztuk recenzent. Śmiech, bo oto żart był. Trafny jakiś. Przed nami ogrodzenie synagogi Tempel.
I nagle pojawia się kot, wielki, czarny. Idzie wzdłuż muru synagogi, dochodzi do ogrodzenia. Rusza się jak sam szatan, magicznie. Jakby niepowstrzymanie. Jakby drzemała w nim siła która nas omamia, halucynuje. Kot dochodzi do ogrodzenia i wskakuje na nie. Skok i na ułamek sekundy grawitacja zostaje zawieszona bo skok jest jakby za wolny, bez wysiłku. Czarne sprężyste ciało leci ruchem jednostajnym pionowo do góry, niepowstrzymanie, łapy chwytają skraj murku i nagle ruch pionowy zamiera a kot znika w cieniu za ogrodzeniem. Jakby go nigdy nie było. Patrzymy na siebie szukając u innych potwierdzenia że widzieli to samo.
Czy można zazdrościć kotu jego niezależności, miękkości, siły? Kręci mi się w głowie od owocowego krupnika, siedzę i wiem że w głebi duszy walczę z tęskonotą za Zosią, z dusznością, ze wspomnieniami sprzed lat które wywołało to miejsce, wspomnieniami bolesnymi (czy dobrze zrobiłem że...). Cały jestem istnieniem słabym, podatnym na okaleczenia przez innych, zależnym od innych (na dodatek nie zawsze mi przychylnych), a tu taki szatański kot. Inna forma bycia.
25 lipca
Czasami nie ma do nich siły, do tych zachodnich, akademickich komunistów i socjalistów. Skadinąd inteligentni ludzie, ktorzy widzą przecież złożoność świata fizycznego, którzy usiłują opisać ją przy pomocy skomplikowanych modeli, jak przychodzi do myślenia o społeczeństwie widzą wszystko płasko, jednostronnie, jednowymiarowo. Ich zdaniem społeczeństwo to po prostu zbiór dość autonomicznych jednostek zorganizowanych w państwo. Nic więcej.
Podatki powinny być duże dla bogatych (jakby gdzieś na świecie bogaci na prawdę płacili o wiele więcej niż biedni, ha!) a państwo ma za zadanie zapewnić obywatelom bezpieczeństwo, ochronę zdrowia (Jess! przestań palić żeby chronić swoje zdrowie!), darmową edukację i tak dalej. Koniec rozmowy właściwie.
A kolonizacja Afryki była oczywiście zła i dobrze się stało że te kraje są już wolne. Ha! Jakby możliwy było aby obok siebie egzystowała cywilizacja Europy i nietknięta, nie-rozwijająca się (cokolwiek to ten rozwój jest) cywilizacja Afrykańska. I na prawdę wierzą że czasy kolonizacji się skończyły, a dyskretne akcje Corps d'Etrange to tylko wspomaganie rozwoju Wybrzeża Kości Słoniowej i tym podobnych państewek.
Czasami myślę że Europa cała jest jak jakaś oaza wolności, równouprawnienia kobiet i mężczyzn (tak, tak, gdzie jeszcze jest takie równouprawnienie? Nawet w Japonii nie ma nie mówiąc już o Chinach i Indiach, gdzie przecież żyje połowa populacji globu) względnego spokoju i szcześcia, ale świat nie ma za bardzo powodu aby tą oazę utrzymywać. Bo utrzymywanie jej wymaga dużo zachodu, pieniędzy i dyplomacji.
I czasami myślę że dość paradoksalkie Zachód nie docenia wolności którą tak krwawo wywalczył. Bo przecież można było pomyśleć, przynajmniej mieć wątpliwość że inwazja na Irak mogłaby przynieść Irakijczykom wolność. Tak sie nie stało ale idea była słuszna. Tymczasem Zachodni intelektualiści protestowali niemal jednogłośnie. Okazało się że mieli rację, ale czy o takiej racji myśleli wtedy, na początku?
26 lipca
Irlandia, Galway:
Światło - niebiesko - papieros - opada - samochód - nutella - ocean - sekunda - aparat - zapatrzenie - tequllabody - drukarka - powiedziała - but - ubranie - jeans - wrzeszcz - mistrzu - niegrzecznie - tutaj - róże - głosy - szum - cienie - zrozumieć - zachód - paznokieć - samosiejka - pięta - płótna - niemożność - pół - mało - albo - żyły - labirynt - pragnienie - czuć - brać - zjeżdżalnia - szyb - powoli - ave - kupa - taksówki - Patrycja - nosie - ryby - sól - bas - mosty - procent - dużo - niedługo - zaczarowany - zły - brązowy - wczoraj - ogólny - pass - zbyt - wskazówka - gorący - intuicyjnie - wiedzieć - wypływać - zaglądać - drzwiczki - majteczki - zapamiętaj - kropka - zaśnij - wstań - japonki - jeśli - klamka - rasa - ostrze - niedostępny - tajemniczy - ona - rośnie - staje - woda - przebudzenie - łza - pytaj - tak - czy - znikam - wróć - tam - włos - wobec - obłok - D + M + KA mnie się ciągle wydaje że świat nie jest wyliczanką rzeczy. Nawet taką rzekłbym "zaawansowaną" jak ta, za słowem "czy". Czy "czy" może należeć do wyliczanki świata? Czy "czy" nie zmienia wyliczanki w coś więcej? Podobnie ze słowami "powoli", "powiedziała"... Tak jakby "świat" równał się "językowi". Lubie tę koncepcję, tak popularną w erze informacji.
27 lipca
A teraz moja wyliczanka:
płacz dziecka - to nie był dobry rok - patrz w niebo - niebo jest wyjątkowo u góry - czemu - za ścianą - żebra widać, żebra - panchetta - nie ma litości więc jest okrótna - drogocenna - znowu źle spałem - obudź się - czemu ona nie ma snów - samolot do Madrytu - marzenia senne w Sabadell, mieście ceglanych kominów - kiedy znowu nadejdzie Mistral - plaża Espiguette - 2.73K - medytacja wywraca świat na właściwą stronęJakoś tak w przybliżeniu to wygląda. Skromnie, chaotycznie, niepewnie.
A propos tego nieba u góry - jest taka książka, czytałem ją w dzieciństwie kilka razy i teraz odnalazłem. "Góry i partnerzy" Kurta Diembergera [1]. Jest tam taki rozdział zatytułowany "Do jakiego nieba?".
Gdy pierwszy człowiek ujrzał Ziemię z kosmosu, stwierdził najpierw, że naprawdę jest okrągła. Potem uderzyło go to, że otula ją połyskliwy, błękitny płaszcz, który odbija się wyraźnie na tle ciemnej przestrzeni.[...] Było to niebo ludzi.
[...]Astronauta spojrzał znowu w dół, gdzie nieustannie poruszała się Ziemia. I on także należał do niej, do tej niewielkiej, drżącej przestrzeni między zerem a ośmioma tysiącami metrów. Do przestrzeni, w której dzieją się wszystkie cuda i okropności tej Ziemi. Połyskliwa powłoka kropli wody.
Tam, pod cichym dywnem chmur, walczono teraz i kochano. Szalały wojny, toczyły się czołgi, w dole płynęły swoją drogą statki i rosły miasta. Tam matka dawała życie dziecku, a jakiś uczony łamał sobie głowę nad sensem istnienia. Tam szumiały lasy, tam młoda dziewczyna odkrywała, że zaczynają jej rosnąć piersi. I ktoś gdzieś przeklinał cały świat. Ziemia się obraca, a miłość i smutek nie mają końca.
Ludzie pod kopułą nieba...
Zawsze chcieli dojść tam, gdzie niebo styka się z ziemią.
Dlatego wyruszali w stronę horyzontu i dlatego wspinali się w górę, aż po najwyższe szczyty. Tylko mędrcy i zakochani zostawali na miejscu. Ale tego nie rozumiał nikt oprócz nich samych.
Nie rozumiał tego także astronauta. Nie osiągnął przecież naprawdę nieba: on je przebił. Teraz był na zewnątrz i miał przed oczami Ziemię w całej jej ograniczoności. I przestrzeń - w jej nieskończoności.
[...]Bezszelestnie obraca się Ziemia. Tu, w przestrzeni, panuje głucha cisza. Człowiek w statku kosmicznym wie, że bliski jest moment zejścia w dół przez błękitny płaszcz atmosfery, który chroni Ziemię przed zabójczą przestrzenią kosmiczną. Płaszcz ten jest tak gęsty, że gasną w nim meteory, i tak lekki, że żywe istoty mogą oddychać i poruszać się w nim. Astronauta wie o tym. Za parę minut on sam runie w dół, przez ten płaszcz, na kształt meteora. Osłona cieplna zacznie się topić, statek się rozżarzy... A on sam? Czy spłonie?
Wszystko jest dokładnie wyliczone. Wróci, wyląduje.
Czy na pewno? Tego nikt nie wie.Pojazd zniża się.
Czyż wiemy, ile aktów strzelistych wznosiło się do nieba, gdy astronauci pogrążali się w atmosferze?
Do jakiego nieba płynęły te modlitwy? Gdzie jest to niebo?
Astronauta powrócił na Ziemię.
28 lipca
Kocham ją za upierdliwość. "Dlaczego mi nie pokażesz wszystkich zdjęć?" "Bo pozostałe nie wyszły." "Dlaczego to Ty masz decydować które zdjęcia są dobre a które nie?" "Bo one nie są dobre, uwierz mi." "Nie uważasz że każdy może mieć własne zdanie na ten temat? Może mi sie spodoba to, co Tobie się nie spodobało...". Irytacja. Mówią że podstawową sztuką w byciu razem jest absorbowanie partnera. Ciagłe przyciąganie uwagi. Zosia jest w tym świetna.
29 lipca
Coś jest nie tak. Nie tak jak powinno być. Rzeczywistość pełna jest podejrzanych zdarzeń. Spojrzeń zbyt wprost aby były szczere. Zdjęć które nie wychodzą tak jak chcę. Bezsennych nocy. Pocałunków podszytych wątpliwością. Coś się szykuje.
I to że Zosia kupiła buty na obcasach które zupełnie nie są w jej stylu. To jakby jakiś początek albo jakiś koniec. Coś pomylonego.
Zauważyłem że pierwsze cztery liczby karty pre-paid której dzisiaj używałem żeby zadzwonić do Isabelle dokładnie odpowiadają numerowi PIN mojej karty Visa Electron. No i co? Od razu niepokój. Tak jakbym rzucał kośćmi i zawsze wypadały dwie takie same liczby oczek. Dwie dwójki, dwie szóstki... Jak w "Kawie i papierosach" Jarmusha. Jak w opowiadaniach Borghesa.
30 lipca
Myślę jak dawno nie byłem na prawdę w żadnym miejscu. Bo to trudne: być gdzieś. Zwykle myśli uciekają do detali, szczegółów krajobrazu czy przedmiotów, ale to nie zapewnia prawdziwego bycia gdzieś. Żeby gdzieś na prawdę być ważniejszy jest spokój umysłu niż obserwacja otoczenia. A jednak większość ludzi żyje ową chaotyczną, nerwową obserwacją.
Virginia Wolf napisała [2]: "A najwyższa tajemnica [...] sprowadza się po prostu do tego: tu jest jeden pokój, tam jest drugi. Czy religia albo miłość potrafią przeniknąć tę tajemnicę?" Czy o tym samym pisze Stasiuk w 'Tekturowym samolocie'?
31 lipca
Z Baltimore pamiętam taki piękny żaglowiec, "Pride of Baltimore", który zatonął w 1986 roku. A dzisiaj dostałem z Baltimore pocztówkę. Zatęskniłem za Baltimore, choć nigdy tam nie byłem i nic wiem o tym mieście.
[1] Kurt Diemberger "Góry i partnerzy", tłumaczenie Brygida Jodkowska, Iskry, Warszawa 1985
[2] Virginia Wolf "Pani Dalloway", tłumaczenie Krystyna Tarnowska.
Copyright Mariusz Sapinski 2001-2005