Dziennik francuski
11-20 Maja

11 maja

  Fotografia zmierza w kierunku jak najwierniejszej imitacji ludzkiego wzroku. Aparaty cyfrowe osiągają to dzięki małej matrycy która pozwala zmniejszyć obiektyw i dostać głębię ostrości bliższą spojrzeniu. Ponadto matryca potrafi przenosić większy zakres kontrastów: wreszcie widać szczegóły i w słońcu i w cieniu. Dotąd osiągnięcie takiego efektu było skomplikowane. Zdjęcia cyfrowe są bliższe ludzkiemu odczuwaniu (przenoszenie kontrastów, głębia ostrości) niż zdjęcia wykonane odchodzącą do lamusa techniką srebrową.

  Gdzie to wszystko zajdzie? Gdzie dąży? Aparat który będzie rejestował wszystko to, co widzimy? Rejestracja wszystkiego nie jest jednak cechą naszego patrzenia. Wręcz przeciwnie: po jakimś czasie pamiętamy tylko drobną część tego, co obdarzyliśmy spojrzeniem. Być może w niedalekiej przyszłości aparaty fotograficzne wyposażone będą w moduł odróżniający kadry typowe i nieinteresujące od tych ciekawych.

12 maja

  I nagle Zosia ze straszną wiadomością i znalazłem się w środku czyjegoś życia, życia człowieka obcego dla mnie ale jej bliskiego przyjaciela.

  Znaleźli go. Powieszony w środku Lasku Bulońskiego. Nie mógł mieć dzieci. Kobieta z którą był, odeszła z jakimś Włochem. Potem wróciła. Z małą córeczką. Bardzo je kochał. Nic nie zapowiadało... co prawda namnożyło się kłopotów finansowych, doszły jakieś długi... Wyszedł z domu w piątek. Ostatni telefon był po taksówkę. Do Lasku. Znaleźli go dopiero po kilku dniach.

  Nawet popełniając samobójstwo otwieramy swoje życie na obcych. Odkrywamy swoją słabość. Ostatnie, dotkliwe odsłonięcie się na ludzką ciekawość, z lekka tylko złagodzone faktem, że i tak już się nie będzie czuć ani myśleć. Trzebaby umrzeć w wielkiej oddali, tak aby nikt nie wiedział, aby nie było pogrzebu. Zasłonić swoją śmierć przed ludźmi, skazać ich na wieczną ciekawość: gdzie, kiedy i najważniejsze... dlaczego?

13 maja

  Mieszkanie na rue affre, paryskie detale: mała balustrada za wysokimi oknami, duża donica z rosochatą rośliną, lustro nad nieczynnym kominkiem, lekki bezład i bałagan. Zosia w lustrze, śpi ale za chwilę będzie kawa a potem muzea, wystawy, teatry, śpiewanie w barach. I restauracje. Niesamowite było wczoraj mięso na miodzie w "Le Tambourine".

  I zaczyna się. Rzeczy niechętnie przechodzą ze stanu bezruchu do stanu powolnej porannej krzątaniny. Prysznic, kawa, bagietka podgrzana w tosterze i posmarowana słonym masłem Le President. Gadanie, papieros... papierosy wystawiają moją cierpliwość na próbę. Palacze mają to do siebie że w największym pośpiechu, gdy taksówka czeka, spektakl właśnie się zaczyna a galerię zaraz zamykają, oni mówią: "to ja tylko wypalę papierosa".

  Maison Europeen de la Photographie, wystawa Willama Kleina. Paryż udokumentowany poprzez sfotografowanie ludzi, paryżan. Oczy na zdjęciach. Nagle wydaje mi się że lepszych fotografii Paryża zrobić nie można i że powinęłem tutaj zapomnieć o moim aparacie i nie zdejmować go więcej z półki - niech się kurzy! Idealny portret miasta a właściwie atmosfery która Paryż wypełnia jak powietrze. Gdybym chciał to ująć jednym słowem napisałbym o pięknym makijażu startym już miejscami spod którego wychodzi szara rzeczywistość zmarszczek i brzydoty. Tandetny makijaż na pomarszczonej twarzy. To jest Paryż.

  Spotkanie z M. Pokazuje jakieś zdjęcia bardzo z nich zadowolona. Takie abstrakcje gdzie liczy się głównie kompozycja. Faktycznie wygląda to na postęp w zrozumieniu jak wiele można wyrazić samą kompozycją. Nie wiem jeszcze że M. przygotowuje tomik wierszy i zdjęć i że go wyda. I jak wszystko co ona robi ten tomik też przywiedzie na myśl przedwczesność, niedojrzałość, niedokończoność. I nagle myśl nieprzyjemna: a może tak samo jest z moją fotografią, która wydaje mi się przymyślana na wszystkie strony, ale może się mylę?

  Gdy M. pokazuje zdjęcia a wydaje się że jest już gdzieś dalej, że tak na prawdę czyjakolwiek opinia o zdjęciach jej nie interesuje bo ona już osądziła i już jest gdzieś dalej a zdjęcia są tylko do podziwiania nie do dyskusji. Czy ta kobieta spotka kiedykolwiek swojego mistrza? Czy zazna uczucia pokory?

  Tak, chyba zaznała za sprawą Bogdana Konopki.

  To dziwne ale obaj moi mistrzowie: ZP i Christoph, mało fotografują. Przede wszystkim rozmawiają o zdjęciach i o fotografii. Zawód: mistrz? A może osiągnęli moment kiedy sztuka staje się kwestią wyrafinowanego gustu, kiedy sztuką staje się niemal każdy ludzki wytwór, wszystko co świadczyło człowieku?

  Czy sztuka a raczej krytyka sztuki nie zbliżyła się do granic socjologii, psychologii i filozofii? Odchodząc od estetyki...

14 maja

  I kto powie dlaczego akurat dzisiaj przypomniał mi się tamten sierpień sprzed lat, kiedy siedziałem, mimo wieczornego chłodu, na progu balkonu pewnego mieszkania. Mieszkania w którym kilka lat spędziła bardzo sławna pisarka. Dzieci uczą się jej wierszy w szkole. Kiedy malowałem ściany myślałem że pisarka ich dotykała. Kiedyś zepsuł się zaokienny termometr - plastyk skruszał i odpadł. Szjas, ale znana osoba pewnie sprawdzała na nim temeraturę w zimowe poranki. Wymieniłem termometr i wyrzuciłem stary, bo rzeczy mają się ku końcowi niezależnie kto ich dotykał.

  Za oknem stały wysokie topole. Stały niemo kryjąc nie-wiadomo-co wśród bujnych liści. Słuchałem Mobiego, a może U2. Odczuwałem melancholię i żal. Melancholię bo właśnie wyjeżdżałem z tego mieszkania, z Krakowa, z Polski na długo, na rok albo i na dłużej... Nie wiedziałem wtedy. Pewne było że pory roku zdążą przeminąć zanim znowu zobaczę te stare mury z odpadającym tynkiem. Wolałem je takie, choć miał nadejść Wielki Remont i wyluzowana, zmurszała atmosfera 100-letnich murów miała ustąpić tej spiętej swoją własną nowością i czystością.

  Żal... żal brał się z faktu że nie było obok mnie nikogo kto by mnie choć trochę rozumiał. Z kim mógłbym się podzielić melancholią. To była samotność tak absolutna że aż nie podobna do samotności. Bo z niektórymi uczuciami jest jak z zamrożoną wódką, która zupełnie zmienia smak w minus osiemnastu stopniach i przestaje przypominać wódkę.

  I było coś męskiego w tej samotności. A raczej w przeciwstawieniu się jej, w zrobieniu z niej uczucia pozytywnego, silnego a więc właśnie męskiego. W powiedzeniu sobie: posiedzę tak, wypiję herbatę i tyle, nie muszę z nikim rozmawiać.

  Szukałem tej magdalenki która wywołała tamto wspomnienie i nic nie znalazłem. Wspomnienie po prostu przyszło. Może wspomnienia kotłują się w mózgowej pamięci jak warzywa w zupie i, gdy nie ma zdecydowanych bodźców, nigdy nie wiadomo które akurat wypłynie na wierzch?

15 maja

  Paryż, Paryż. Miasta powstają mniej lub bardziej według pewnego planu. Jak prostopadłe ulice dzielące Manhattan czy Islamabad na równe "kwatery". W Nowym Jorku z planu zostały tylko te ulice i aleje. W Paryżu kilka tych planów, autorstwa kolejnych merów i Napoleona, niewyraźnie nakłada się na siebie, ale w gruncie rzeczy giną zupełnie niemal wobec rozpasanej swobody twórczej indywidualnych budowniczych.

  I zaskakująca nowoczesność ruchmych schodów i chodników obok platanów pamiętajacych jeszcze zamyślone spojrzenie Marcela Prousta.

16 maja

  I już nie ma Zosi.

  Jest TGV z Paris-Lyon. Miękki głos zapowiedział mój pociąg, tłumy ludzi przewalały się między peronami, wyciekali z pociągów, tłoczyli się do pociągów, zamawiali taksówki, przyjeżdżali i odjeżdżali. Teraz lotniczy spokój podróży TGV. Tak gwałtowne przemiany rzeczywistości wystawiają na próbę naszą wiarę w jakąkolwiek rzeczywistość (...).

  Jak jest definicja miłości? Że tęskni się za kimś tuż po ruszeniu pociągu? Albo że ciągle ma się na tą drugą osobę ochotę, jak mówił bohater "25-tej godziny" (reżyseria Spike Lee). Nawet jeśli urodziła dziecko i jej ciało nagle zrobiło się trochę inne, jakby bardziej bezwładne i ociężałe.

  A może przekonam się o miłości gdy wróci Zosia z tej swojej cholernej podróży na inne kontynenty i zjawi się z odległości jak samolot, wynurzy się zza chmur i znowu będzie tuż tuż? Odległość... Tyle zrobiliśmy żeby ja zniwelować (zniwelować - dobre słowo, przywodzi na myśl rozkopywanie gór które dzielą i przeszkadzają i zasypywanie głebokich jarów). Telefony, samoloty, e-maile, skype, kamery internetowe... A jednak odległość ciągle istnieje. Mamy na to dowody. Bo jak chodzi o rzeczywistość to lepiej jest mieć dowody. Nie można jej wierzyć ot tak. Nauczyliśmy się tego z literatury ostatnich 150 lat.

17 maja

  Sztuka to produkcja trudnych do wytworzenia obiektów. Dobra definicja? Może i była dobra kiedyś, zanim w Tate Gallery umieszczono muszlę klozetową i ileśtam cegieł.

18 maja

  Upał. Grosse matinee. Światło przedpołudniowego Śłońca wypełnia mój mały pokoik. Wydaje się że pokój napuchł od tego światła jak balon, że urósł, że jest olbrzymią klatką świetlną, pudłem ze świetlną zawartością. Wszystko jest ostre, trójwymiarowe, kolory wyraźne. Mam czas więc zastanawiam się nad ostatnimi wydarzeniami.

  Monika zakochana w żonatym mężczyźnie, zostawia swojego chłopaka. Nic mu nie mówi. Wyobrażam sobie P., jego sposób mówienia i gesty. Nigdy go nie widziałem w rozpaczy ale mogę go sobie wyobrazić. Monika wyjeżdża za granicę. "Uciekłam" - mówiła potem. Za granicą okazuje że spotyka miłego cudoziemca. Żonaty mężczyzna z Polski zostaje wspomnieniem. Wielkie uczucie, które kazało jej skrzywdzić P. czym się staje? Może tylko formą ucieczki od P.?

  To było kilka lat temu. Wspominam o tym bo wczoraj dostałem maila od Jennifer. Była na randce z P. Na tej randce, które była ich pierwszą (a pewnie i ostatnią) dowiedziała się o tej "złej kobiecie" która go zostawiła. I o tym że on teraz ma wiele kobiet. To było z jego strony kiepskie zagranie jeśli chciał mieć Jennifer.

  Opowieść zatoczyła koło. Moje w niej "interferencje" to były przypadkowe, odległe od siebie zdarzenia-"sondy". Widziałem kiedy Monika zaczynała spotykać się z P., potem raz odwiedziłem Monikę za granicą, potem raz rozmawiałem o niej ze wspólną przyjaciółką. A teraz ten mail od Jennifer i ta nagła intuicja że chodzi o tego samego P. To wszystko wystarcza żeby znać historię niestabilnych uczuć, obserwować jak jedno (zawód miłosny) pociąga za sobą drugie (sypianie z wieloma kobietami w "odwecie"), wyobrażać sobie emocje.

  Myślę dlaczego zagranica jest "ucieczką". Jedzie się w inne miejsce. Przez pierwsze miesiące widzi się je z wierzchu, a wszystko na tym świecie z wierzchu ma ładną, wypolerowaną warstewkę. Pod spodem wszystko wygląda podobnie zepsuto jak inne miejsca. Więc nie ma róznicy? Czy się jest tu czy tam?

  Ależ nie, jest różnica! Można by na jej temat stworzyć opasłe tomiska. Mi przychodzi do głowy jedno proste zdanie: Świat jest młodszy we Francji niż w Polsce. Mogę to doprecyzować. W Polsce świat ma około 40-tki. We Francji góra dwadzieścia pare lat.

  Co się na prawdę traci wyjeżdżając? Przyjaciół? Tak, można stracić przyjaciół, choć ja akurat ich zyskałem. Co się bez wątpienia traci to fakt że nawet mieszkając w ruchliwym centrum Krakowa po jakimś czasie zacząłem rozpoznawać twarze i sam stałem się twarzą rozpoznawalną. Ekspedientki w pobliskich sklepach, ludzie mieszkający w pobliskich kamienicach, z którymi po pewnym czasie (po latach) wymienia się zdawkowe "dzień dobry"... Taka mała wioska jak w "Dymie". No i barmani ulubinych knajp: trójka (krzykliwa Vero) i piękny pies. I, przez jakiś czas, ze względu na kelnerkę piękną, irish arms.

  Traci się, bo zostawia się za sobą, bolesne wspomnienia. To akurat dobra strata. Ale uwaga, one potrafią wrócić. Wrócić zwielokrotnione. Tu jest ławka na której mieliśmy tamtą rozmowę z N. Gdybym przechodził obok niej co dzień, zapomniałbym. Nie robiłoby to na mnie wrażenia, jak zapewne nie robi na niej, gdyż ona została w Krakowie i przechodzi obok tej ławki co drugi dzień jak nie częściej. Ale ja zjawiam się tutaj raz na pół roku... ta ławka ma dla mnie wielki ciężar.

  "Bo lubię cierpieć." - odparł pewien francuz gdy zapytałem go dlaczego przeprowadził się do Polski. Miał oczywiście na myśli kobiety. Bo jak się ma dwadzieścia-parę lat to wiele rzeczy traktuje się lekko... ale przychodzi tego kres.

19 maja

  Moralność może istnieć tylko tam gdzie jest praca nad sobą. Moralność zaczęła się od pracy nad sobą. Od stawiania sobie wymagań.

20 maja

  Chwin, strona 381. Prawdziwie tajemniczy - wspaniały i straszny - jest świat. I wszystko czego dotkniemy, jest nieostre jak obraz na zamglonej fotografii. Nie wiemy, dlaczego rzeczywistość ma taką właśnie nieprzejrzystą strukturę, że nawet święte księgi, na których wspiera się nasza cywilizacja, nie dają nam jasnej odpowiedzi na pytanie, co to znaczy postąpić sprawiedliwie. Dlatego w trudnych sytuacjach zwykle wybieramy uproszczony obraz świata, bo tylko w czarno-białej rzeczywistości potrafimy podejmować decyzje i skutecznie wymierzać sprawiedliwość. Być może jednak - jak podejrzewał Szekspir - między czynem a głębszym poznaniem świata istnieje nieusuwalna sprzeczność. [1]

  A więc pustelnicy są potrzebni... Przynajmniej według Szekspira! Przyjechałem do pustelni Krakowskiej. Chłodne i chłonące ściany kamienicy z początków XX wieku. Białe i nieregularne. Dyskretny szelest topól za oknem.

  Pustelnia czyli "aller jusq'a but" jak powiadał Christoph. Ostateczność. Jaka ostateczność? Każda myśl, każde słowo obracane w nieskończoność, aż wyciśnięte zeń zostanie każde możliwe znacznie, każdy kontest. Aż nie zostanie nic. Tylko pustka. Skorupa. Mistyczna pustka prawdy.

  Ostateczność ma też swoje piękno w tak trywialnej czynności jak spalenie wszystkich listów od dawnej ukochanej, skasownie jej numeru telefonu i wyrzucenie adresu. Świadomość, nieczęsta obecnie, że nie spotkamy się już nigdy więcej. Nigdy do siebie nie zadzwonimy, nie napiszemy listu ani maila, nie spotkamy się przypadkiem na ulicy. Odmieniamy więc swoje życia tak, jakbyśmy się nigdy nie znali. Tak, jakbyśmy nie mieszkali przez rok razem, nie sypiali ze sobą regularnie, nie dzielili najskrytszych fragmentów swego życia, nie znali swoich rodziców. Ciekawy eksperyment wymazania przeszłości. Ostateczność i absolut w prywatnej skali.

  Ale... gdybym tylko na prawdę chciał, albo gdyby ona chciała... w dobie internetu i zwykłych książek telefonicznych odnaleźć się, to jest parę minut poszukiwań. Nie ma już takiej ostateczności jak kiedyś, gdy emigrując z Europy do Australii można było mieć pewność że wcześniej niż za kilka miesięcy powrócić nie sposób. Teraz parę godzin lotu i już. Albo wręcz telefon.


[1] Stefan Chwin "Kartki z Dziennika".
Copyright Mariusz Sapinski 2001-2005