Dziennik francuski
17-23 Czerwca
17 czerwca
Weronika to była ta kobieta, która podała Jezusowi chustę w czasie wnoszenia krzyża na Golgotę. Jezus wytarł tą chustą twarz i pozostawił na niej ślad - odbicie swego wizerunku. Prawdziwe imię kobiety która podała tę chustę nie jest znane. Mówi się "Weronika" od "Vera Icona", czyli tłumacząc z greki: prawdziwy obraz.
A więc jest w Biblii pojęcie "prawdziwego obrazu", czegoś co nie jest stworzone ręką ludzką a jest wiernym, bezpośrednim odbiciem twarzy Chrystusa. W pewnym sensie tak samo było kiedyś z fotografią, w czasach gdy była fotografia "prawdziwym obrazem". W sensie "nie sfałszowanym przez Fotoszopa".
Biblijna "Vera Icona" ma takie atrybuty jak duża niezależność od ludzkiej ręki oraz bezpośredniość (odbitki stykowe w skali 1:1). Fotografia cyfrowa już nic takiego nie ma. Tam obraz od początku do końca jest sztuczny, przetwarzany przez układy cyfrowe, od momentu zarejestrowania na matrycy, a więc od momentu przestaje być świetlnym promieniem odbitym od rzeczywistości a gdy zaczyna być obrazem.
A więc jest granica interwencji ludzkiej ręki, za którą obraz nie jest już prawdziwy. Ciekawe spostrzeżenie dla fanów fotografii tradycyjnej.
18 czerwca
Jechałem dzisiaj z Markiem Filozofem jego wysokim samochodem. Marek był milczący, tylko od czasu do czasu zadawał pytania: a widziałeś tą dziwną reklamę którą właśnie minęliśmy? A widziałeś jak była ubrana tamta dziewczyna? Która? Nooo, za poźno! Minęliśmy ją kilka sekund temu. Oczywiście nic nie widziałem, nic nie spostrzegłem, zbyt byłem pogrążony we własnych myślach, pejzażu i w obecności tego ponurego faceta.
Gdy już się rozstaliśmy, gdy szedłem spacerkiem do domu, dopadła mnie myśl że Marek jest pracowanikiem Tajnych Służb i właśnie mnie egzaminował ze spostrzegawczości i właśnie ten egzamin oblałem. Myśl ta wracała natrętnie przez cały dzień.
19 czerwca
Odbierałem Zosię na dużym, międzynarodowym lotnisku. Nad szerokimi, plastykowymi drzwiami z których, grupami lub pojedyńczo, wychodzili podróżni widniał duży napis "CUSTOM". Przed drzwiami placyk, odgrodzony metalową barierką. Dookoła barierki grupa oczekująca, z wyraźną przewagą mężczyzn.
Wychodzi grupa rozwrzeszczanych angielskich nastolatków. Ryże włosy, piegi, odsłonięte, już obwisłe brzuchy dziewczyn, kolczyki w pępkach i nosie. Robią dużo hałasu, czują się jak u siebie. Poszli. Następna wychodzi wysoka kobieta koło trzydziestki. Piękna, ubrana w obcisłe spodnie i modne, gustowne fatałaszki. Dopracowana w garderobie "jak Włoszka". Staje na wprost tłumu, rozgląda się chwilę. Potem, niby aktorka na scenie, rasowym ruchem wyjmuje telefon i drzwoni gdzieś, nie schodząc z "wybiegu". Spojrzenia mężczyzn sprawiają jej przyjemność. W końcu odchodzi. Przechodzą jacyś biznesmeni w garniturach. Pojawia się grupa starszych francuzów, pewnie emerytów na wycieczce. Czeka na nich kobieta koło 60-cio letnia, wyfryzowana, wyperfumowana, trzyma kartkę z jakimś napisem. Podchodzą do niej po kolei lub parami (nie znają się jeszcze między sobą). Kobieta płynną, dopracowaną w każdym szczególe, wykwintną i obrzydliwie bezduszną francuszczyzną objaśnia im gdzie mają się udać. Odchodzą.
Nagle pojawiają się ludzie z północnej Afryki, smagli silni mężczyźni ubrani w proste stroje i stare kobiety w długich szatach. Podchodzą do nich Ci, którzy oczekiwali, niewysocy, cisi, skromni. Witają się serdecznie, coś tam do siebie szepczą. Radość jakby skrywana, tłumione ciepło gestów i szacunek dla matek. Prędko ochodzą.
Zastanawia mnie jak bardzo odmiennie rozumiemy z Zosią słowo "społeczeństwo". Dla mnie to monumentalny stwór rządzący się swoimi, bardzo skomplikowanymi prawami, pełen właściwości których nie rozumiem, jak mody, reklamy, grupy społeczne, subkultury, zależności ekonomiczne, itp, itd. Zosia widzi społeczeństwo jako zbiór racjonalnych jednostek które trzeba wyedukować tak aby żyły przede wszystkim w sposób ekologiczny i nie zagrażający bezpieczeństwu innych. I dlatego klnie na paryską modę posiadania wielkich aut z napędem na cztery koła które pożerają mnóstwo paliwa a chwali prawicowy rząd który w wyniku zdecydowanej akcji medialno-policyjnej zmniejszył znacząco liczbę wypadków na francuskich drogach.
Bo jest coś dziwnego w społeczeństwie francuskim, jakieś wymaganie solidarności społecznej, obligacja do tego, aby jechać na wakacje razem, w tym samym momencie, aby korkować autostradę słońca A7 w piątki po pracy, aby rodzić dzieci, bez entuzjazmu, dlatego że tak trzeba, społeczeństwo tego potrzebuje.
Jest we Francuzach jakaś krowia obojętność, jakiś brak pasji, jakieś takie komórkowe poczucie społeczne które sprawia że gówno ich obchodzi ten drugi byle przestrzegał prawa o ruchu drogowym i w ogóle nie wchodził im w paradę.
I cos w tym jest, kiedy się słyszy że czasami rodziny nie przyjeżdżają na pogrzeby swoich bliskich do domów starców. Zwłaszcza jeśli pogrzeby wypadają akurat w wakacje.
Wreszcie jest i ona i wreszcie ten moment, który nadchodzi tak nieuchronnie, ta chwila kiedy względna obojętność czekania zamienia się w pokłady czułości dla wybranej osoby. Czy zawsze tak będzie? Nie ma na to żadnej gwarancji. Próbujemy nie budować związku na przyzwyczajeniu a to oznacza dodatkowe niebezpieczeństwo.
20 czerwca
Nie poznaje go. Raz jest rozgadany, jak dzisiaj i jak wtedy kiedy dał mi do zrozumienia że się zakochał, raz znowu milczący jak przedwczoraj.
Dzisiaj usłyszałem:
"wiesz, jak wychodziłem to minąłem ją na tarasie, paliła, gdy się niespodziewnie odwróciłem przy schodach to złapałem jej wzrok - patrzyła za mną!"
"jest w niej energia dziwna, niepokojąca, jakby rozsadzająca ją od środka."
"dziś była w takich lekkich półciennych spodniach. Z takiego pogniecionego, cieniutkiego materiału. Ale nie przeźroczystych. Takich letnich po prostu. Nie pasowalo mi to do jej obrazu który sobie wytworzyłem, obrazu 'dziewczyny ze wsi', ubierajacej sie niedbale ale dość konwencjonalnie."
I tak dalej. Paplał o niej chyba z pół godziny. Co on takiego widzi w tej mocnej, niewysokiej brunetce?
21 czerwca
Sto lat temu człwiek umiejący liczyć całki, różniczki, rozwiązywać układy równań (algebraicznych i różniczkowych), wyliczać tendencje statystyczne, taki człowiek był na wagę złota. W całej Europie było może tysiąc takich ludzi. Teraz mamy ich dziesiątki tysięcy w każdym kraju. Ogromna "podaż" wyedukowanych ludzi sprawiła że... te wszystkie szlachetne umiejętności, ta specjalistyczna wiedza jest dziś o wiele mniej warta niż 100 lat temu.
Naturalną koleją rzeczy powszechna edukacja obniżyła wartość wiedzy i umiejętności naukowych, bowiem wartość "społeczna" jest funkcją popytu i podaży. Istnieje oczywiście inna wartość, wartość jaką wiedza ma dla studentów którzy jeszcze nie zastanawiają się w jaki sposób będą zarabiać pieniądze i dla tych którym udało się znaleźć pracę w której mogą radośnie używać swych umiejętności. No i dla zapaleńców, fanów, amatorów (tak, istnieją amatorzy, fani i hobbyści matematyki). Ale dla społeczeństwa wartość danej umiejętności liczy się zarobkiem jaki można za nią otrzymać. I dlatego dobry (czyli skuteczny) sprzedawca w salonie samochodowym bywa więcej wart niż profesor na uniwersytecie.
Jakie wartości są teraz najbardziej poszukiwane w społeczeństwie, jakie będą w najbliższych latach? Przeczytałem kiedyś w Wired optymistyczny artykuł o tym że w czasach gdy większość prac wymagających zdolności inżynieryjnych i matematycznych jest wykonywana w Indiach i Chinach, społeczeństwa Zachodu mogą się wreszcie zająć "prawą półkulą" swojego mózgu. Czyli czym? Ano sztuką, psychologią, filozofią i religią. Zadziwiające odwrócenie sytuacji, bo przecież przywykliśmy uważać Wschód za bardziej duchowy niż racjonalny Zachód! I dlatego nie sądzę żeby to odwrócenie działało.
22 czerwca
Pojechaliśmy na plażę. Były duże fale i kiedy załamywały się na płyciźnie w pobliżu brzegu piasek pod stopami drżał, jakby obok przetaczał się wielotonowy pociąg. Ale żeby to czuć trzeba było być blisko wody, tam gdzie piasek jest trochę wilgotny, zbity, tam gdzie najłatwiej iść.
Kiedyś nie lubiłem plaż. Ta nieruchomość, gorąco, leżenie... ale jednak upalne słońce robi swoje. Myśli stają się powolne, ciało ociężałe. Nic się nie chce, tylko tak trwać, słuchać przyboju, patrzeć na ludzi.
Niedaleko nas rozłożyła się dziewczyna. Była sama i była piękna. Rozglądała się trochę niepewnie. Posłała nam uśmiech. Wyglądało że jest tutaj trochę nieplanowo i przypadkowo. Chyba faktycznie tak było, bo gdy zdejmowała bluzkę ukazał się zwykły, koronkowy biustonosz a nie plażowe bikini. Leżała na plaży w białej bieliźnie trochę jakby była z innej bajki. Potem rozpięła biustonosz żeby nie zostawiać nieopalonego śladu na plecach. Mignęły jej piersi. Na francuskiej plaży, na której większość kobiet opala się topless, było to wydarzenie tej miary, że wszyscy udawaliśmy że nie zrobiło na nas większego wrażenia. Nawet Zosia i Isabelle.
Wracaliśmy po zachodzie Słońca, żeby uniknąć korków. Było jeszcze trochę światła, zerwał się wiatr który unosił tumany piasku. Na horyzoncie błyskało. "Wreszcie deszcz" - powiedział ktoś. Ale nie padało.
Prowadziłem dość wolno pozwalając drzewom przydrożnym przepływać obok auta. Ciepłe powietrze wpadające z hałasem przez otwarte okna dawało wrażenie jazdy zwiewnym kabrioletem. Hałas opon i praca podwozia sprawiały że czuło się ciężki, przylegający do drogi spód wozu. Skąd bierze się przyjemność prowadzenia samochodu? Wydaje mi się że właśnie z przepływających obok widoków, choć Marek twierdził że to dzięki poczuciu władzy nad mocą drzemiącą pod maską auta.
Teraz myślę że w ogóle się z nim nie zgadzam, że to przyjemność pierwotna i pochodzi jeszcze z czasów kiedy pierwsi żeglaże wyruszyli na morza i mogli spokojnie leżeć i oglądać brzeg podczas gdy ich łodzie przesuwały się. Może właśnie wtedy ktoś pomyśłał że to wszystko, cały świat, może być nierealny?
Wieczorem jedliśmy kaczkę po prowansalsku wyczarowaną z garstki warzyw, przypraw i oczywiście kaczki przez Isabelle i Christopha. Z okien i balkonu rozciągał się rozległy widok na nocny krajobraz. Dalekie i te bliższe światła, sylwetki drzew. Gdy się jednak siedziało w mieszkaniu to okno było tylko i wyłącznie pustą, czarną dziurą. Przerażającą. Dziwiłem się Isabelle czemu nie ma zasłon i jednocześnie świeci jasne światło w mieszkaniu wieczorem. "Czy ten czarny prostokąt cię nie przeraża?" "Nie, wcale."
Zosia była jakaś milcząca. Na moje uśmiechy odpowiadała uśmiechami ale nie byłem pewien czy oznaczały one "jesteśmy po tej samej stronie", czy raczej: "jestem wykończona po tej plaży, chcę do łóżka". Christoph perorował na temat ostatniej wystawy Petersena. Koniecznie chciał się dowiedzieć co ja o tym sądzę, ale ja czułem, jak powiada Chwin, że "przyszedłem na świat w celach widokowych"[1,2] i że chętnie patrzę natomiast niechętnie tworzę opinie ani tym bardziej niechętnie mi było wartościować, czy dobre te zdjęcia czy "cliche". Jakby tworzenie opinii było jakąś pracą. Marek był znowu trochę milczący, otwierał kolejne buteli Stella Artois. Isabelle mówiła że potrzebuje czasu żeby zrozumieć co chce robić w życiu: kontynuować studia historyczne czy starać się do szkoły dziennikarskiej. Po ostatnich niepowodzeniach w Paryżu zastanawiała się nad powrotem na leniwe południe. Ania opowiadała kolejną swoją przygodę z nocnego powrotu z zabawy, kiedy przyczepił się do niej jakiś Karim i odprowadził pod same drzwi i jak się bała żeby jej nic nie zrobił ale on nic, tylko że znowu się boi bo widziała go w okolicy wczoraj. Ze zdziwieniem spostrzegłem że Isabelle ma lekkiego zeza. Znam ją od prawie dwu lat i dostrzegłem to dopiero teraz. I nagle zrozumiałe stało się dlaczego ma takie nerwowe ruchy, sprawiające że nigdy nie patrzy na kogoś twarzą w twarz przez dłużej niż sekundę. To po prostu maskowanie zeza! Chciałem o tym powiedzieć Zosi, ale trudno było zrobić to dyskretnie w towarzystwie. Marek w końcu ożywił się i zaczął sobie z Ani i jej Karimowej historii bezbożnie żartować.
Tak było.
Grzmiało i błyskało aż do północy. Burza przemieszczała się ale w mieście nie spadła nawet kropla deszczu.
23 czerwca
I znowu Marek, jakby już mniej Filozof, o tym że z Nią rozmawiał. I co powiedziała, jak spojrzała, w jaki sposób wygięła dłoń gdy się żegnali i jak aksamitny był jej dotyk. Szaleństwo!
Wywoływałem dziś nowego TRiXa naswietlonego na 800. Wyliczyłem sobie 7.5 minuty w Rodinalu 1+25 w 20 stopniach. Tyle że aby w tych dniach mieć roztwór o temperaturze 20 stopni musiałem wsadzić wszystko do zamrażarki na dobre pół godziny. Wyszło nieźle, może trochę zbyt kontrastowo.
[1] Stefan Chwin, "Kartki z Dziennika" [2] Do pewnego stopnia ta postawa jest związana z fotografią: patrzenie na świat bez interpretowania go. Do pewnego stopnia, bo fotografia interpretuje oczywiście. Interpretuje wiele. Poprzez kadr, wybór, abstrachowanie od kolorów w przypadku obrazów czarno-białych. Ale w swych głębokich korzeniach fotografia jest bezstronnym widzem, dokumentem, czymś co dopiero można interpretować a co samo w sobie nie jest żadną interpretacją.
Copyright Mariusz Sapinski 2001-2006