Dziennik francuski
1-9 lipca
1 lipca
Ech te Zachodnie komunały... "Najważniejszy jest przecież człowiek!" - wypalił pięknooki J. Usłyszał to w podstawówce, tłukli mu do głowy w liceum i pewnie nigdy się nad tym zdaniem nie zastanowił. Jemu, jak większości francuzów w ich socjalistycznym państwie, chodzi o prymat "humanizmu" nad "gospodarką". A ja tak myślę o Stasiu - pewnym góralu którego znałem. Ciężko pracował przez całe życie, nigdy nie narzekał bo uważał że fakt, iż coś się daje z siebie, jest naturalną koniecznością życia. Socjalizm w wykonaniu francuskim to żądanie aby było dobrze bez dawania czegokolwiek od siebie. Człowiek francuski to jedzenie, wakacje, radosny seks, odpoczynek, czas wolny, hobby. Człowiek kończy się w momencie gdy przekracza próg miejsca pracy a ekonomia i gospodarka z definicji są czymś nieludzkim, systemem z którym należy walczyć.
"Daleko nie zajdą" - powiedziałby Staś. I miałby rację.
A jednocześnie - paradoks. Francuzi żywią wielki szacunek do biednych, ciężko pracujących narodów. Podziwiają je. Czują tą przedziwną, ambiwalentną mieszankę emocji: z jednej strony czują się od nich gorsi, bo tamci ciężko pracują na życie, z drugiej strony bronią się poczuciem wyższości, że niby im się należy bo są najlepsi, bo mają świetny system edukacji, system socjalny, sieć autostrad i szybkich kolei żelaznych czyli TGV. Wszystko to sobie wypracowali... tak przynajmniej sądzą, choć w naszej części Europy dla chytrej dyplomacji i siły zapewne znalezionoby inne słowo niż "praca".
Duża część francuskiego, utylitarnego patriotyzmu zasadza się na bogactwie ojczyzny, która rozdając umożliwia dostatnie życie.
No i mam jeszcze to wrażenie że niejedna duża instytucja (na przykład Uniwersytet) opiera swoją działalność na kilku zaledwie osobach. To ci, co żadko chodzą na kawę w czasie pracy, prawie nigdy nie strajkują i zawsze są na miejscu gdy trzeba ich o coś zapytać. Cała reszta to krzykliwe darmozjady.
2 lipca
Upał. Dziś w autobusie zahaczyłem torbą z laptopem o kobietę w średnim wieku. Nie zareagowała. Nawet nie drgnęła. Nie było warto wykonywać nawet najlżejszego ruchu w tym upale.
Wszystko jest ledwo - ruchome, tylko auta poruszają się naprawdę, ale i one jakoś wolniej. Ludzie spacerują powoli. Śpieszyć się jest zakazane.
Zastanawiam się czy to był miraż od tego upału czy na prawdę zobaczyłem dziś... anty-autobus. Jechałem jak zwykle 93. Po drugiej stronie ulicy przez kordony aut przedzierał się 93 w przeciwnym kierunku. W jego oknie zobaczyłem starą murzynkę ubraną w białą szatę. Coś mi to przypomniało. Głowiłem się chwile i nagle zrozumiałem! W autobusie w którym ja jechałem była taka sama murzynka, ubrana w taką samą białą szatę! Odwróciłem się - rzeczywiscie jest! Siedzi sobie na siedzeniu! Ale jak? Skąd?!
No i pierwsze skojarzenie że to antyautobus, identyczny autobus ale poruszający się w przeciwną stronę czasu... Może był tam jakiś anty-ja? Wyglądał przez okno i był równie zdziwiony?
Wieczór na plaży. Turyści i przypalające się panienki już sobie poszli. W dali grają bębny, płoną jakieś ogniska, grille. Ludzi jest w sam raz, tak co 50 metrów jakaś grupka. I my robimy piknik. Kąpiemy się. Zapada zmrok. Świat jest ciepły i niesamowicie przyjazny. Zajmujemy się... uprawianiem życia. Czyli piciem taniego rocznika Pic Saint Loup, rozmawianiem, patrzeniem na zapadający zmierzch, grzebaniem stopą w piasku plaży, leniwym odkrajaniem plasterka camemberta marki President... i tak dalej...
Czy są szczęśliwsze momenty w życiu?
4 lipca
"Aveva la consienza pulita. Non l'aveva usata mai." Stanisław Lec Jerzy. Ślad polski na drzwiach professore Bernardini. uniwersytetu La Sapienza w Rzymie.
5 lipca
Praca w labie. Jak to wygląda? Ano monitor, szum komputera, za oknem noc, stosy papieżysk, plastykowe kubki po kawie, nieprzyjemne światło świetlówki... Oto jest stan rzeczywistości. Jeden z wielu możliwych stanów. Chciałoby się zamienić go na stan z przedwczoraj: plażę, piasek, Pic Sant Loup. Ale się nie da. Deadline. Jakaś wymyślona odpowiedzialność przed współpracownikami każe siedzieć w labie - porca miseria, jak się tutaj mówi.
6 lipca
Czesto śnią mi się filmy, których nigdy nie widziałem i które prawdopodobnie w ogóle nie istnieją (choć w materii ludzkiej fantazji stwierdzić że jakiś utwór nie istnieje jest wielce ryzykowne). Skąd wiem że to filmy? Skąd we śnie można wiedzieć że jest się aktorem (lub widzem) w wojennym lub sensacyjnym filmie a nie że na prawdę czołga się człowiek po jakimś piasku z karabinem maszynowym? Film we śnie to jakby sen w śnie.
Ale w snach spotykamy też ludzi którzy są naszymi znajomymi, miłościami, kochankami a których nigdy w życiu nie widzieliśmy. Ale wiemy to, że są. We śnie po prostu się wie.
A może świadomość filmu we śnie jest ostatnim zrywem zdrowego rozsądku zarzuconego przez podświadomość niezrozumiałymi obrazami? Wyświetlając sen jak film podświadomość daje nam znać że to tylko sen, pół-fantazja, żebyśmy się aż tak nie przejmowali kulami latającymi nad głową... Bo przecież strach jaki odczuwamy we śnie nie jest udawany.
A i jeszcze inny rodzaj snu, troche związany z tym filmowym. Kilka dni temu śnił mi się wykład na temat ochrony jaką w faszystowskich Włoszech otaczane były zawody związane z restauracją dzieł sztuki. Nie mam bladego pojęcia o faszystowskich Włoszech ani o polityce Mussoliniego. Ten sen to nie był mój sen, to była jakby fala przechwycona ze snu jakiegoś historyka zajmującego się tym zagadnieniem. Umysł ma swoje niezgłębione tajemnice.
7 lipca
Zadzwonił przyjaciel z czasów licealnych. Spotkać się, porozmawiać... Kiedy tylko będę w tamtych okolicach. Nieprędko? No cóż, On mógłby przyjechać. Ale... musiałby mieć powód. Na przykład gdybym chciał się ubezpieczyć. Nie chcę? Więc może żona lub dziecko. Dzieciaka można ubezpieczyć. Acha, nie mam żony? Och, myślał że mam. Ale jeśli znalazłbym kogoś kto chciałby się ubezpieczyć to on by przyjechał. Przy okazji. Ubezpieczyć kolegę... nie? No to cześć. Cześć.
To się zdarzyło lata temu, gdy raczkujący kapitalizm w Polsce doprowadzał do takiego rozchwiania obyczajów. Od tamtego czasu uspokoiło się. Ludzie zrozumieli co jest warte, a co nie dodatkowych paru groszy. A pozostali przyzwyczaili się że ich znajomi są akwizytorami. I takie żenujące sytuacje jak w tamtych czasach już się nie powtarzają.
Za to pojawiło się u akwizytorów ulicznych to paskudne podawanie ręki. Idziesz ulicą, zaczepia Cię murzyn ze skarpetkami i wołając "Hello my friend" wyciąga łapsko. Nie chcesz podać? To świnia jesteś. Ostatnio jestem taką świnią kilka razy w tygodniu. Czasami próbuję im tłumaczyć że to oni robią świństwo zamieniając taki przyjazny gest w broń akwizytorską. Wkurzają się. Nie rozumieją. Jedyne co rozumieją to tyle, że muszą sprzedać jak najwięcej. Sprzedać czy też wcisnąć... kończy się tym samym, płacisz za towar, a jaka ogromna przepaść między jednym a drugim!
8 lipca
Są w Europie takie miejsca, na których stopa ludzka nie stanęła od lat. Nie mówię tu o jakichś wierzchołkach niezdobytych skał czy o wąskich jaskiniach ale o traktach komunikacyjnych. Na trasie TGV z Valence do Marsylii pociągi przemykają co kilka-kilkanaście minut. Ten kawałek przestrzeni, wyznaczony przez metalowe szyny, nie zna spokoju. Tony żelastwa przetaczają się przez niego z wielką prędkością. Żaden człowiek nie przechadza się tam. Nikt się nie zatrzymuje aby się rozejrzeć dookoła. Są miejsca gdzie ekipa remontowa zajrzała ostatni raz 10 laty temu i od tego czasu, w miejscu leżącym na środku żyznej i uprawnej doliny, nikt nie postawił stopy. Podobnie jest z autostradami.
A przyszło mi to do głowy gdy jechałem z Markiem jego wysokim samochodem i patrzyłem za siebie, bo jego auto jest jedyne jakie znam które umożliwia wygodne siedzenie i patrzenie na drogę którą się przebyło.
I co właściwie oznaczają słowa "miejsce" i "kawałek przestrzeni"? Przecież kiedy Ziemia kręci się i orbituje wokół Słońca a Słońce wokół centrum Galaktyki a Galaktyka wokół środka ciężkości Lokalnej Gromady Galaktyk i tak dalej, to coraz to inna przestrzeń znajduje się między torami kolei TGV. Ale jest to ciągle to samo miejsce.
9 lipca
Festiwal fotografii w Arles. Finka Anija która robi sztukę ze swojego życia pokazując na wystawach prywatne listy swojego byłego chłopaka. Anglik fotografujący wazy i robiący nieutrwalone zdjęcia które znikają tym szybciej, im częsciej się je ogląda. Następny Anglik - od zdjęć ludzi wiezionych do sądu. Obrazy, obrazy wszędzie, obrazy podniesione do rangi. Jakiej rangi? Sztuki? Niekoniecznie sztuki. Do rangi spostrzeżenia, uwagi, przemyślenia. Nie wszystkim obrazom się to udaje. Obrazy wszedzie, projekcje w kazdym kacie "wiochy Arles". Muzyka.
I ten dziwny tekst przy jednej z wystaw. Że ci, co poszukują wolności, muszą okupić to okrótną samotnością. Słyszałem to już kiedyś, ale nie rozumiałem, nie wiedziałem o czym to. Teraz chyba rozumiem lepiej.
Montpellier zauważone na nowo: obrazek jak z laurki, nieznośnie idealny. Po placu Comedy spacerują zadowoleni ludzie, młodzi i starsi a wszyscy piękni i zdrowi. Nawet nieliczni żebracy wyglądają dobrze. Mieszanka ras mająca być dowodem że to wielokulturowe, otwarte społeczeństwo funkcjonuje idealnie. Ciężarne kobiety (głownie śniade lub czarne ale białe też się trafiają), pary wyzwolonych nastolatków namiętnie całujące się na ławkach, dzieci... No po prostu podejrzenia że coś tu nie gra same się nasuwają.
Co nie gra? To, że oni tylko tworzą tą laurkę, usiłują maskować prawdę a prawda jest taka że ludzie tutaj są tak samo zagubieni, są miotani takimi samymi uczuciami i popełniają te same błędy jak gdzie indziej. Tylko tutaj się to maskuje, że niby nie ma problemu, że problem zniknie jak się go zasłoni śliczną fasadą placu Comedy.
Korci do pomyślenia że może byłoby lepiej dla tych ludzi żeby ten cały plac Comedy nie istniał, żeby życie było wszędzie widoczne takie, jakie jest na prawdę, w całej swej podniosłej małości. Żeby nikt nie mógł się oszukiwać że gdzieś jest miejsce gdzie może być lepiej tylko dlatego że lokalny rząd tak chciał i miał na to pieniądze.
Samotny, stary skrzypek w kącie placu Comedy cichutko gra smętną melodię, która przynosi nostalgię za mokrym, pochmurnym, zamglonym i zagubionym. W samym środku pięknego, dumnego, słonecznego. I nie można się oprzeć wrażeniu że skrzypek mówi coś istotnego.
Copyright Mariusz Sapinski 2001-2005