Dziennik francuski
10-20 Kwietnia

10 kwietnia

  Wpadła mi w ręce teka trzecia Klubu Jagiellońskiego o frapującym tytule "Czy warto być Polakiem?" Mniej lub bardziej udane teksty młodych ludzi, ich historie i rozważania powoli przepływały przez karty "teki". Wczoraj dotarłem do tekstu Agnieszki Marii Porębskiej (urodzona 1977, studentka socjologii UJ) pt. "Dwa typy niedojrzałości emocjonalnej. Polacy i Europejczycy zachodni." Autorka spędziła rok we Fryburgu i na tej podstawie wypowiada się o cechach narodowych Polaków (tu trzeba jej przyznać rację: "Nic nie wydobywa tak dobrze cech charakterystycznych jak kontrast", czyli umiejscowienie próbki osób wielu narodowości obok siebie, choć można zapytać czy cechy narodowościowe to zawsze te cechy, które pojawiają się w sytuacji konfrontacji z innymi nacjami, innymi słowy być może nasz eksperyment obarczony jest pewnym błędem systematycznym). Czyli z dala widać więcej.

  W ślad za Kępińskim autorka odnajduje wśród Polaków za granicą przede wszytkim histeryczność i poczucie wyższości, krytykuje też postawę odwrotną czyli poczucie niedowartościowania, charakterystyczną dla innej grupy naszych rodaków. Nasze łatwe popadanie w skrajności (oj, chyba prawda). Potem jednak zaczyna się krytyka nacji zachodnich, za ich konsumpcjonizm, pustkę życiową związaną z osiągnięciem już większości celów materialnych, za hedonizm.

  Podobał mi się ten artykuł, bo sam przez pierwszy rok mieszkania za granicą wręcz zadręczałem się myślami na temat różnic między "nimi" a "nami", na temat tego czy Zachód upada czy nie... Podobał mi się bo moje rozmyślania przebiegały podobnymi torami ale doprowadziły do innych wniosków. Może dlatego że dla mnie Zachód to Francja i okolice Genewy a nie Szwajcarski Fryburg, może dlatego że jestem bardzo czuły na uproszczenia i zbyt łatwe myślenie i że znając trochę figle płatane przez statystykę nie wyciągam pochopnych wniosków tylko na podstawie własnych doświadczeń. Wszakże ludzie z którymi się kontakuję są wąską, niereprezentatywną grupą Francuzów, Polaków, Włochów czy Niemców. Trzeba czytać gazety, statystyki i jeździć autostopem a i tak będzie się tylko krążyło wokół stwierdzeń prawdopodobnych ale nigdy nie zupełnie prawdziwych.

  A więc "co w Polsce jest lepsze niż na Zachodzie"? A. M. Porębska zaczyna od argumentu że "Szwajcaria jest krajem nudnym", i że wszystko "od jedzenia poprzez zabudowę miast i wsi, po wygląd mieszkańców i łączące ich związki - wszystko wydało mi się jakoś sztuczne i nieautentyczne". No tak, nudnym jest 500 lat pokoju, polityka bez większych skandali, bezpieczeństwo na ulicy i w domu? A co w takim razie jest nie nudne? Fakt że mój kolega kiedyś oberwał nożem w biały dzień na Krakowskim Kazimierzu? Względna rzecz owa "nuda". Brodski chwalił ją jako wstęp do podstawowych, niewymuszonych rozmyślań.

  "Sztuczność i nieautentyczność"... to kolejne bardzo nieprecyzyjne argumenty. Nie są z gruntu fałszywe, ale wymagają komentarza, dookreślenia, analizy. Nie można tak po prostu rzucić na stół pejoratywną "sztuczność i nieautentyczność". Dla samych Szwajcarów życie w Szwajcarii nie jest sztuczne i nieautentyczne. To nasza i wyłącznie nasza perspektywa. Podejrzewam że afrykańscy murzyni widzą sztuczność i nieautentyczność w Polsce i Polakach, ale o czym to świadczy? Raczej o niezrozumieniu kultury i mentalności. "Sztuczność i nieautentyczność" nie może być argumentem, bo to brzmi raczej jako deklaracja niezrozumienia tamtego narodu. Trzeba grzebać głebiej.

  Zresztą kawałek dalej autorka pisze że przeszło 12 procent obywateli Szwajcarii ginie samobójczo. Z jakich powodów? Czy dlatego że się czują nieautentyczni? Przecież żeby dojrzeć do decyzji o samobójstwie, zwłaszcza gdy ma się tak wiele, że łatwo wyjechać, zmienić kraj, życie, stosunki społeczne, trzeba wiele przeżywać i zastanawiać się. Ludzi którzy przeżywają takie wewnętrzne rozterki trudno nazwać nieautentycznymi czy sztucznymi. Ich problemy na pewno nie są "nieautentyczne". Poza tym wiodącym narodem, jak chodzi o samobójstwa, są Węgrzy, i jak należy to wyjaśnić? Skłonnościami genetycznymi? Wygodnictwem?

  Wreszcie z jakich powodów owa wydumana "autentyczność" ma być wartością wiodącą? Chcemy być "autentyczni" czy szczęśliwi? Czy "autentyczność" daje od razu satysfakcję z własnego istnienia? Czy "autentyczność" to rozwój duchowy? I tak dalej, i tym podobnie... Ja bym w każdym razie tak bardzo się tej autentyczności nie czepiał. Jest to jedna z możliwych ale nie jedyna wartość życiowa. Osobiście jestem przeciwny tej "dyktaturze autentyczności" (podkreślam jak bardzo nieprecyzyjne jest to pojęcie) która zapanowała w naszej cywilizacji w ostatnich 50-ciu latach. I która może prowadzić do zguby.

  Potem przychodzi argument, przypominający bodajże to, co kiedyś powiedział nasz ulubiony (p)osieł Lepper, że nigdzie na Zachodzie nie ma takich dobrych truskawek jak w Polsce. Kolejna legenda... Pani Agnieszce Porębskiej chodzi tym razem o świeży biały ser, którego pewnie szukała nadaremno po Fryburskich supermarketach, tymczasem w większości większych szwajcarskich (i francuskich także) wsi raz czy dwa razy w tygodniu odbywa się targ gdzie produkty ziemi kupić można najczęściej bezpośrednio od producentów: świerze i smaczne. Ale oczywiście droższe niż w supermarketach.

  Potem przychodzi opinia że "w żadnej chyba zachodniej restauracji nie można zjeść tak dobrego obiadu jak w wielu restauracjach na Słowacji", zdradzająca że autorka jest wielbicielką knedlików i rosołu, natomiast rozkosze kuchni narodowej Szwajcarii przyszło jej poznawać albo w McDonaldzie albo w jakimś "Super Kebab Restaurant". Ze swej strony powiem tylko że nigdy i nigdzie tak dobrze nie jadłem jak w "Le Freti" w Annecy i w "Le Tambourine" w Paryżu. Tak, to Francja, ale jestem pewien że w Szwajcarii także istnieją miejsca gdzie sztuke kulinarną doprowadzono do rozkwitu.

  Następny argument (moim zdaniem kompletnie nietrafiony) jest natury estetycznej: autorka twierdzi że ulicami Zachodu "płynie nie kończący się tłum lalek Barbie i ich partnerów Kenów". Moje i wielu moich znajomych wrażenia są właściwie dokładnie odwrotne. Ludzie na Zachodzie, zwłaszcza młodzi ludzie, ubierają się swobodnie, z fantazją i bez przesadnej dbałości o stroje, w których często widać jakieś elementy egzotyczne. Strój jest wyrazem osobowości. W Polsce dominuje szarość lub czerń a młode kobiety od lat upodobały sobie "mini", dzięki czemu według ogólnej opinii panującej na Zachodzie Polki ubierają się bardziej wyzywająco niż na przykład Francuzki.

  "Populacje krajów zachodnich wymierają", pisze autorka obserwując grupę Arabów pełną dzieci i kobiet w ciąży a zaraz potem widząc podstarzałą "młodą parę" Szwajcarów, otoczoną grupą im podobnych, ludzi w wieku "starszawym". To jest prawda, ale trzeba opowiedzieć tą prawdę do końca. A więc opowiedzmy ją na przykładzie Francji. Ludzie tutaj kochają się, mają dzieci, natomiast żadko wchodzą w związki małżeńskie. Normą jest konkubinat lub "pax" - rodzaj umowy, która zawiera się bez specjalnych ceremoniałów a rozwiązuje bez sprawy rozwodowej. Hucznych weselisk prawie już tutaj nie ma. Francuzi są praktyczni i niechętnie szastają pieniędzmi których w młodym wieku wcale nie mają zbyt wiele. Ale Francja ma dodatni przyrost naturalny. Oczywiście dzietność kobiety Arabskiej mieszkającej we Francji jest dużo większa niż dzietność przeciętnej Francuzki. Ale już jak chodzi o wykształcenie to jest dokładnie odwrotnie i każda wojująca feministka drży ze wściekłości na samą myśl o tym jak te Arabskie kobiety są traktowane w Arabskich rodzinach.

  I to wszystko wcale nie jest dziwne, wręcz przeciwnie, jest cholernie logiczne. Bo o co chodzi z tym dawaniem ludziom możliwości samorealizowania się? Czy kobieta, która pasjonuje się jazdą konną, chętnie będzie miała czwórkę dzieci? Nie, bo to oznacza przynajmniej 4 lata bez jeździectwa, a to jeździectwo daje jej satysfakcję. Więc może sobie pozwoli na jedno, może na dwójkę dzieci. Za to będzie się czuła bardziej zrealizowana. (Czy aby na pewno?) I być może wychowa swe dzieci może na "pełniejszych" ludzi? Bez znaku zapytania można napisać tylko że społeczeństwo pełne takich kobiet będzie miało ujemny przyrost naturalny. I tak jest na Zachodzie. To całe gadanie że brak środków, że ludzie są biedni i dlatego nie pozwalają sobie na dzieci, to mydlenie oczu. To i tak najbiedniejsi mają zwykle największe rodziny. Bo wśród najbiedniejszych ciągle jeszcze można spotkać ludzi, dla których sensem źycia jest życie dla innych, dla dzieci. Ludzi którzy ofiarowują swoje życie innym całkowicie. Postawa, pełna miłości, coraz mniej popularna. Zamiast tego kładzie się nacisk na sukces, samorealizację i edukację. Pięknie ale to się momentalnie odbija na przyroście naturalnym. Chcemy ograniczyć przyrost naturalny Chińczyków? Dajmy im zachodni kapitalizm, kina, kulturę masową i wolność osobistą. Efekt murowany!

  Pytanie czy to nie właśnie tego chcieliśmy? Czy nie do tego właśnie dążyliśmy? Do tego aby ludzie żyli długo i szczęśliwie i aby jednostki realizowały się? Oczywistym jest że w takiej sytuacji przyrost naturalny musi zmaleć. Średnia długość aktywnego życia zawodowego musi się wydłużyć. Problem jest w tym że ekonomia jeszcze się nie dostosowała do nowej demografii, ekonomia musi się rozwijać co oznacza że ludzi musi być coraz więcej; ekonomia także preferuje młodych. Co zrobić? Zmienić ekonomię? Czy zwiększyć sztucznie przyrost naturalny?

  Różne kraje radzą sobie z ujemnym przyrostem naturalnym w różny sposób. Francja jest krajem względnie otwartym na emigrantów, a poza tym wprowadziła chyba najmocniejszy program prorodzinny w Europie (z którego korzystają gównie emigranci pochodzenia arabskiego). Włochy mają swoją tradycyjną wieś i silną rodzinę, gdzie "produkowani są" ludzie. Anglicy i amerykanie poszli inną drogą: społeczeństwo nie-socjalne sprzyja utrzymywaniu się różnic między biednymi i bogatymi. A biedni "produkują ludzi". Ponadto Ameryka przyjmuje dziesiątki tysięcy emigrantów rocznie.

  Oczywiście jest to sytuacja stabilna (ale czy zła?). Strumień ludzi z krajów biednych, zacofanych lub nawet z takich jak Polska, które nie dają zbyt pociągających perspektyw, ten strumień płynie do wielkich miast Zachodu, do Paryża, Londynu, Nowego Jorku, które jak gigantyczne potwory wchłaniają ów strumień i przekształcają go na swoją modłę, same przy okazji pozostając w ciągłej przemianie (Paryż, tkanka składająca się z osiedli "robotniczych" (jak nieodpowiednio brzmi to pojęcie w dzisiajszych czasach!), artystycznych, ekskluzywnych a także emigranckich slumsów... trudno zaproponować coś innego, co nie byłoby naiwną utopią... I trudno o coś bardziej żywego i autentycznego!)

  Czy to dobrze, czy źle? To, że świat zostaje podzielony na ruchliwy i pełen energii Zachód i pustawy, cichy, niemrawy dajmy na to Środkowy Wschód Europy? A inaczej: czy chcielibyśmy żeby cały Świat wyglądał tak jak Zachód (abstrachując od tego że jest to w tej chwili demograficznie i ekonomicznie niemożliwe)? Bo przecież społeczeństwa wyczerpują całą różnorodność: ciepła i socjalna Brazylia (spotykam Francuzów mających poczucie winy, że Francja nie jest taka socjalna jak Brazylia!), zawieszone w czasie Indie i rozwijający się wiecznie zabiegany Zachód, marazmowaty Środkowy Wschód Europy (Stasiuk, Stasiuk, jak on to opisał!) ... każdy ma coś swojego.

  Być może kiedyś zostanie stworzony nowy model tego świata. Ale jeśli gdzieś zostanie on stworzony, to w żywych demokracjach Zachodnich, które są w stanie takiego modelu poszukiwać i robią to aktywnie. Może już znalazły odpowiedź w rodzaju tej Francuskiej, gdzie rodzinę się propaguje i reklamuje?

  Może nastąpi powtórna bifurkacja cywilizacji? Przecież kiedyś na Ziemi egzystowało wiele cywilizacji ludzkich odseparowanych oceanami i odległościami. Teraz mamy jedną cywilizację ukształtowaną na modłę Zachodnią. Wydaje się to sytuacją niepewną. Trudną do utrzymania. Nie ma alternatywy, mimo że jest to "cywilizacja wolności". Dlatego ludzkość będzie dążyła do bifurkacji. Może zamkną się kraje islamu? A może powstaną miasta na Księżycu?

  Tak czy siak nie bałbym sie o upadek Zachodu. Te państwa są silne, potrafią dbać o własne interesy (imperializm nadal istnieje, czy to taki oczywisty jak Amerykański, czy mniej oczywisty ale równie silny jak Francuski). I bardziej niż upadku Zachodu bałym się że kiedyś w Polsce zabraknie procesów samozachowawczych, przywracających społeczną równowagę co sprawi że emigracja osiągnie próg krytyczny i nie bedzie już nikogo kto byłby w stanie naprawić kraj.

  Ale przecież może się zdarzyć że za 100 lat Zachodnia cywilizacja będzie wspominana jako ten wybryk natury który doprowadził się do spektakularnego (lub/i żałosnego) końca tworząc przy okazji dzieła, które na zawsze zostaną zamknięte w bibliotekach i muzeach dostępnych nielicznym tylko. Głównie dlatego że nieliczni tylko będą w stanie zrozumieć, bo cywilizacja zawsze opierała się na nielicznych, przepraszam: Nielicznych i Masie. Czy czeka nas ten wielki krok wstecz tudzież, jak inni będą to określać, powrót do naturalnego społecznego porządku? Tego porządku, który niewiele ma wspólnego z laicyzmem, obyczajową swobodą i wolnością myślenia?

11 kwietnia

  Kiedy Stasiuk pisze zdanie lub akapit, to wydaje się że zawiera w nim całą masę prawdy. Uwielbiam takie pisanie. Ale jest coś, co mnie niepokoi. Jakoś tak troszkę za łatwo napisać jedno zdanie. Za pięknie. Książka nawet pełna takich zdań jest jakoś niepełna, bo nie wyjaśniają one wszystkiego, nie obrazują całego świata a z jakichś powodów oczekujemy tego od wybitnej literatury.

  I nagle przypominam sobie że meczyło mnie to już w dzieciństwie, w jakiejś wczesnej podstawówce kiedy zdarzyło mi się czytać jakąś popularną książkę o greckiej filozofii (to były czasy kiedy idee miały swój zapach i smak... do dziś pamiętam takie fizjologiczne wrażenie skojarzone z prosto wykładanymi filozofami greckimi) i widziałem zamęt tych systemów usiłujących opisać świat to przy pomocy jednej to znowu czterech czy pięciu substancji i coś mi nie grało, było to jakieś niepoważne, jakby zabawa dzieci, drwina filozofów z tępego społeczeństwa.

  I tak zostało. Prawdziwy, pełny System jest niemożliwy. Rzeczywistość zawsze go przerośnie, zawsze będzie bardziej skomplikowana, zawsze bardziej wielopoziomowa, wieloznaczna, wielowątkowa, polysemiczna...

  Pozostają studia nad przeciwieństwem systemu filozoficznego - nad literaturą. Literatura wyrażająca świat poprzez opis zbioru wydestylowanych faktów, szczególnych faktów, to zaprzeczenie systemu. Ale po pierwsze system doskonały nie istnieje a po drugie prawda literatury jest jak najbardziej prawdą świata, choć nie wyrażaną poprzez system, bo nie wszystko da się w ten sposób wyrazić. (Czasami myślę że literatura na prawdę jest potężna, bo na prawdę dobra literatura potrafi wyrazić to, czego słowami wyrazić się nie da.) Tak jak w fizyce... nie wszystko da sie wyrazić przy pomocy pojęcia cząstki. Potrzebne jest pojęcie fali. Komplementarność.

  Sztuka jest komplementarna do systemów filozoficznych. Sztuka mówi o świecie w podobny sposób: szczegółowy (w sensie partykularny), na pierwszy rzut oka nieusystematyzowany, pełen może nieistotnych (a może właśnie istotnych?) detali. A jednak mówi o rzeczach o których nigdy żaden filozof nie pomyślał nawet żeby je spróbować wyrazić. A przecież to rzeczy istotne naszego świata.

12 kwietnia

  Przechodząc ulicą Ecoles Laiques spotkałem Luizę. Jakieś półtora roku temu byliśmy na prywatce u znajomych. Podobała mi się. Rozmawialiśmy. Koło drugiej znajomi z którymi przyszedłem, postanowili już iść. Tak zwane "dobre wychowanie" kazało mi im towarzyszyć, jako że nie znali zbyt dobrze drogi. Luiza zaproponowała że nas podrzuci (czekała mnie godzinka marszu przez miasto), ale było nas zbyt wielu - nie zmieścilbyśmy się w jej fieście. Została i został też J. Myślałem że wkrótce pójdą, bo już wielu gości wyszło a gospodarze wyglądali na zmęczonych. Ale J. zastosował starą technikę, która mówi że o 4 nad ranem każda kobieta na imprezie, która jeszcze nie ma pary, jest twoja. Zwłaszcza że ślepiec by zauważył, że ona czuje się samotna. Potem mi pisał że "rzuciła mu się w ramiona gdy wyszli z imprezy", co miało dowodzić jego męskiego, nieodpartego uroku czy może czegoś jeszcze? W tamtych czasach chyba obaj jeszcze myśleliśmy że się będziemy bardziej przyjaźnić.

  Potem były różne sprawy o których dowiadywałem się pośrednio. Miłość Luizy, ich wspólne wakacje, jej ciąża i aborcja, jego odejście do innej kobiety (chyba widziałem wtedy Luizę przypadkiem na ulicy, wyglądała na chorą). A wszystko zdecydowało się tamtego wieczoru półtora roku temu.

  Dziś, gdy ją w przelocie zobaczyłem, wyglądała dobrze, uśmiechnięta, rozmawiała z kimś przez komórkę. "Salut, salut". Jej uśmiech wyrażał temperament i chęć do życia, oba może troszkę zbyt wystudiowane. Mam nadzieję że kiedyś sobie z nią pogadam i czegoś jeszcze się dowiem. Ciekawskość życia bliźnich...

13 kwietnia

  Autostrada. Wskazówka w mojej starej renówce oscyluje między 120 i 130. Kluczem do szybkiego dotracia do celu nie jest zbyt wielka prędkość, ale umiejętność utrzymywania prędkości 120-130 km/h. Jednak po przejechaniu 300 km zaczynam miec już dość i wskazówka wędruje systematycznie w stronę 140. Trzeba podkręcić gałkę regulatora głośności żeby jeszcze było słychać piękne utwory U2, które wydają się być skonstruowane z samych tylko, rozciągniętych na całą długość utowru, obiecujących początków ... No i machnąć ręką na zużycie paliwa, które właśnie podskoczyło o jakis litr-dwa na setkę.

fot. J.B.

14 kwietnia

  Kiedy jest się z kobietą widzi się tyle wspaniałych rzeczy, duchów, drgnień. I nie można tego zapisać, zarejestrować, sfotografować. Ulotność... a jednak, paradoksalnie to bardziej cecha obserwatora niż sytuacji.

16 kwietnia

  Świat za 20 lat, jak będzie wyglądał? Wydaje się jasne że Chiny staną się największą potęgą ekonomiczną. Dzieki nim własnie zawali się praktyczny monopol Microsoftu na systemy operacyjne do komputerów. Już teraz Chiny popierają wolne oprogramowanie. Najsilniejszy sojusznik.

  Cały cywilizowany świat będzie pełen czujników, czytników, kontrolerów. To chyba jedyny sposób żeby powstrzymać terroryzm. Nie wierzę żeby terroryzm zniszczył cywilizację. Zniszczy za to wolność, taką jak ją rozumiemy teraz. I prywatność. Ludzie będą wspominali lata 60-te jako "złoty wiek" cywilizacji zachodniej, dający wiele korzyści z rozwoju technologicznego i nie pozwalający jeszcze odczuć jego zasadniczych wad i ograniczeń.

  Ale pare dni temu widziałem obrazek na francuskim deptaku. Młoda matka a obok około-4-letni brzdąc. Za nimi wolno sunąca ogromna ciężarówka - śmieciarka. Matka zdawała sobie sprawę z obecności śmieciarki, ale pozwalała dziecku brykać o metr od masywnego zderzaka, mając absolutną pewność że kierowca śmieciarki nie przyśpieszy, nie zagapi się, nie popełni błędu. Superbezpieczny świat, ludzie przyzwyczajeni nie-uważać, idiotyczne powody śmierci, idiotyczne przyczyny wypadków drogowych. Instynkt samozachowawczy znika we Francji, ale trzyma się lepiej w Stanach.

  Terroryzm przypomina że nasza szklana kopuła, terrarium które sobie stworzyliśmy dla wygody, jest nieszczelna! Co więcej, zmusza do zastanowienia się czy bezpieczeństwo każdego obywatela powinno być głównym celem istnienia państwa? Bo w absolutnym bezpieczeństwie ludzkość może kiedyś utracić w ogóle czujność i zdolność do obrony w obliczu najprostszych zagrożeń...

18 kwietnia

  Ratrak. To było z 10 lat temu. W piątek po wykładach wybrałem się w góry. Postanowiłem wejść na Pilsko. Kolega mnie podwiózł do przełęczy. Było popołudnie. W mieście śnieg już stopniał ale na Pilsku było go jeszcze po pas. Zacząłem wchodzić. Szlak graniczny. Łatwy. Zapadła noc. Śnieg był nie wydeptany, załamywał się pode mną. Zjadłem zapas czekolady. Szlak odbijał. Zaczynałem czuć wyczerpanie. Zaczynałem rozważać możliwość spania w lesie. Miałem śpiwór puchowy i karimatę. Mimo wszystko brrr... Nagle polana jakaś. Nie, nie polana, szeroka przecinka. Wychodzę na nią. Śnieg prawie po pas. Myślę: tylko przez nia przebrną i zacznę szukać miejsca do spania. Wchodzę w las z drugiej strony i słyszę jakąś maszynę. W pierwszej chwili przestraszyłem się że nie doceniłem mojego zmęczenia i że mam omamy. Ale ... coś błyska między drzewami. Z dołu przecinki wypełza powoli coś jak ufo, wielki, ryczące i świecące światłami. Czekam chwilę zdumiony. Po chwili rozumiem: przecinka to tor narciarski a maszyna to ratrak. Staję w wyluzowanej pozycji z kciukiem uniesionym do góry. Łapię "stopa".

  Spałem tej nocy w schronisku. I myślę że to był najbardziej egzotyczny stop jaki mi się udało złapać. Nie przebije go ani wyluzowany żigolak w mini-cooperze na autostradzie w Anglii (palący marichuanę i popijający piwo) ani Claude Pappon. Ale Claude na pewno by zwyciężył w innej kategorii: najbardziej fascynującego człowieka spotkanego na stopie. Claude umiał być bardziej niż jakakolwiek inna znana mi osoba.


Copyright Mariusz Sapinski 2001-2005