PatrzenieTak, lubię patrzeć. Może G. miała rację mówiąc że istotne jest tylko to, co lubimy, co sprawia nam przyjemność? Jej zdaniem to, co lubimy, jest odzwierciedleniem naszej największej głębi... W piątek wieczorem wyszedłem na drinka z grupą ludzi których prawie nie znam, którzy mnie trochę nudzą. Po godzinie zacząłem tracić oddech. Czekoladowy Baileys miał posmak zdrady, jak wtedy kiedy robimy coś wbrew sobie, ale zabrnęlismy zbyt daleko by to po prostu przerwać. Miałem wrażenie że oczy wysychają, jak na pustyni. Piekły od tej suchości. W końcu pragnąłem już tylko wyjść na powietrze ciepłe pierwszym wiosennym piątkiem. Pożegnałem się i wyszedłem na trochę za wąski plac. Teraz atrzyłem na bawiących się, śmiejących, lekkich ludzi z większego dystansu. Pomyślałem jak inaczej spędzało się wieczory z G, jak każdy z nich był fantastycznym zbiegiem okoliczności pełnym przypadkowych spotkań i niezaplanowanych wypadów na Termini po butelkę wina. Usiadłem na ławce na samym środku placu. Walka z głębokim smutkiem jest żałosna, widziałem to nie raz. Poddałem się więc bez walki. Obok przeszła rozbawiona, trzydziestoparoletnia kobieta z dwoma murzynami. Ona podskakiwała jak trzpiotka a oni poruszali się z tą swoją murzyńską ociągliwością, jakby nieznośne gorąco Afryki było tak głęboko zakodowane w ich genach, że ich ruchy, miały tę pustynną posuwistość. Kierowali się w strone jednego z domów. Pewnie za chwilę wylądują w łóżku. Patrzyłem dookoła w nadziei że poratuje mnie podstawowe piękno świata. Nic. Siedzę dalej bez ruchu. Dookoła typowy miejski, bałaganiarski kadr. Kompozycja która nie sprawia przyjemności. Pomyślałem o czerwieni świateł drogowych która poruszyła mnie kiedy jechałem tutaj. Jasna, tętniąca czerwień. A teraz? Nic. Zamykam oczy, nie ruszam się. Odczekuje chwilę. Otwieram. Może coś się zmieniło? Tak, jest lepiej. Zaczynam dostrzegać trójkątność plastykowych namiotów ustawionych na placu. Zaraz potem kwadratowość domów, fantastyczną kwadratowość betonowych, wielopiętrowych jaskiń i jam, która nie raz mnie ratowała przed szaleństwem. Wtedy w Rzymie. Spokój rzeczy, wynikający z ich nieruchomości. Ukojenie. Byłem uratowany. W ciemnym oknie w rogu źrenicy poruszyła się firanka. Zupełnie jakby ktoś tam był i patrzył. Mariusz Sapiński Carouge, 2008 (pamiętaj o copyright!) |