Nokturn Paryski..i mniej więcej po pół godzinie kluczenia w porannych mgłach, pomiędzy spadzistymi stokami Jury, TGV wyrywa się na prostą do Paryża. Po chwili pędzimy 250 na godzinę po płaskiej Burgundii. Jest chłodny zimowy poranek, a pierwsze słońce opiekuńczo ogrzewa rozedrgane wnętrze pociągu. Te pozytywne zjawiska sprawiają że nagle, po całym procesie niewygodnego wstawania o świcie, po stresującym pośpiechu żeby zdążyć na pociąg, po chłodzie kłującym w stopy na peronie, wyruszenie w podróż jest jak objęcie całego świata, wyjście mu naprzeciw. Jest hołdem składanym planecie i jej pięknym tworom: krajobrazom, chmurom, mgłom i drzewom. Po niecałych trzech godzinach wysiadam w Paryżu i nagle jestem w środku wielkomiejskiej dżungli, w samym środku różnorodności wyrażanej przez nagroamdzenie emocji, zapachów i hałasu. I obrazów oczywiście - rozmnożonych, powielonych, krzyczących z każdego kąta, każdej wolnej płaszczyzny. Plakaty - obrazy wydrukowane - zlewają się z widokami - obrazami żywymi. W żadnym innym miejscu nie miałem takiego wrażenia. Miasto pełne jest tego, na co lubię patrzeć - twarzy, ciał, zaskakujących perspektyw i geometrycznych form ludzkich budowli. Kobiety, piękne gesty paryżanek, ich zarzucenia głową kiedy wychodzą ze sklepu tak, aby włosy przez chwilę opadały zatrzymując spojrzenia mężczyzn w dobrowolnym (?) potrzasku. Sposób w jaki młode sprzedawczynie stoją przed sklepami na krótkiej przerwie na papierosa, dżinsy opinające ich mocne, kobiece biodra, w gwałtownym, szokującym kontraście z delikatnością twarzy. To wszystko gra, nigdy się nie kończąca, wystudiowana, a jednocześnie przychodząca im tak naturalnie. W tłumie mijam też kilku mężczyzn po 60-tce. Jeszcze nie są starcami, ale powinni być kims niesłychanie mądrzejszym niż ja, bo przeżyli więcej, widzieli więcej, mają perspektywę i spokój. Ze zdziwieniem łapię ich spojrzenia skierowane na młode kobiety, albo na krzykliwe reklamy. Ulegają im tak samo jak młoda, niedoświadczona młodzież. Jak ja, otłumaniony miastem po tygodniu na wsi. Ich życia, zbliżające się do schyłku, nie wydaje sie niczym więcej niż moje niespokojne pomieszanie pragnień. Perspektywa że nic się nie zmieni przez nastepne 20-30 lat które mi pozostały, sprawia że zastygam na chwilę, tam w Paryżu w tłumie przemierzającym rue Mouffetard. Nadchodzi wczesna noc i mała jest zmęczona. Z jednym okiem wpół-zamkniętym walczy - rękami i nogami - ze snem. Może boi się, że jutro rano obudzi się kimś innym? Że utraci wszystko co zobaczyła i czego dotknęła dzisiaj? W końcu zostaje wprowadzona w sen delikatnym huśtaniem na ramieniu. Zasypia. Dla tych, którzy mienią się dorosłymi, kieliszki wypełniają się winem, a mały pokój - włoską operą. Nieklejąca się rozmowa pełna jest niedopowiedzeń na które nic nie można poradzić. Patrzenie nie oznacza już widzenia obrazów, wzrok jest tylko po by skutecznie nawigować pomiędzy znajomymi przedmiotami. Powoli można rezygnować ze wszystkich zmysłów i dryfować w stronę łóżka. Za chwilę wzrok nie będzie już wcale potrzebny, i gałka oczna będzie mogła odpocząć od światła. Ale mózg, który nigdy nie przestaje śpać, zaczyna generować swoje obrazy, jakby... Mariusz Sapiński Paryż, 2012 (pamiętaj o copyright!) |